czwartek, 31 lipca 2014

19 rozdział

Ufałam mu. Był moim oparciem, dla niego poświęciłam wszystko. Zostawiłam szkołę, pozwoliłam nawet własnym przyjaciołom pójść na niebezpieczną misje. Chciałam go uratować, być przy nim. Kochałam go, nadal go kocham. Jednak w tym momencie moje serce zostało połamane na milion kawałków. To była zdrada. Nie taka, że z jakąś kobietom. Ta była o wiele gorsza.  Mój świat się zawalił z powodu jednej, jedynej osoby. 
- To nie możliwe... - szepnęłam, widząc Leo, który ogłuszył paralizatorem Simona. Czułam jak coś mokrego spływa po moich policzkach, to chyba łzy. Zacisnęłam dłonie na jego koszuli i próbowałam wybudzić się z tego głupiego snu. To były jakieś żarty, chore kawały! 
- Dlaczego? Jestem aż tak beznadziejny, że trudno w to uwierzyć? Naprawdę tak uważasz? - spytał, krzyżując ramiona na piersi. Zrobił krok w naszą stronę, a ja przyciągnęłam mężczyznę bliżej siebie i lewą ręką, próbowałam cofnąć się w tył. 
- Nigdy nie uważałam cię za beznadziejnego, Leo. - Mówiłam poważnie. Podziwiałam go za jego odwagę, dobroć, szlachetność i uśmiech, który gościł mu nawet w najcięższych sytuacjach. Jednak teraz... teraz stał nade mną z wyrazem twarzy, którego nigdy w życiu u niego nie widziałam. To nie był Leo, którego znałam i kochałam. To był ktoś inny, kompletnie jej obcy.
- A jednak przyszłaś tu, by mnie ratować. Nie pomyślałaś, że dałbym sobie rade sam? - Rozszerzyłam oczy w zdumieniu. O czym on w ogóle mówił? Co w niego wstąpiło? Nie potrafiłam tego wszystkiego zrozumieć, to było... nie do uwierzenia. 
- Przyszliśmy, bo nam na tobie zależy idioto! - krzyknęłam, mając twarz całą od łez. 
- Bredzisz! - wrzasnął, po czym kopnął Simona w żebra tak, że odleciał parę metrów od Eleanor. Patrzyłam na to wszystko w wielkim szoku, co tu się do cholery wyrabiało?! Podszedł w moją stronę i uklęknął przy mnie. Chwycił mnie za podbródek, bałam się. Jednak nie o siebie, ale o to, kim stał się Leo.  Uniósł mą twarz tak, by nasze nosy się stykały i bym nie mogła uciec wzrokiem. 
- Kochasz mnie, El? - Nie byłam w stanie nic z siebie wydusić, więc kiwnęłam tylko głową potwierdzająco. - A kochasz Simona? - Zacisnęłam w zdenerwowaniu usta i straciłam panowanie nad ciałem. Kochałam go? Czy ja kochałam swojego trenera? Czy... to nie możliwe. Nie kochałam go, nie mogłam. Te pocałunki... były tylko czystym przypadkiem, chwilą zawahania! One nic nie znaczyły, naprawdę nic! 
- On jest tylko moim trenerem - syknęłam, na co on się roześmiał. Zacisnęłam pięści, czułam jak paznokcie wbijają mi się w skórę, na skutek sączyła się krew. O nic więcej nie zapytał, po prostu uderzył mnie w twarz. Splunęłam krwią na ziemie i zmierzyłam go ostrym wzrokiem. Jak to się stało, że najukochańsza mi osoba, stała po stronie zła? Dlaczego tego nie zauważyłam?
- Jak do tego doszło? Czemu stanąłeś po stronie demonów? - Musiałam wiedzieć, naprawdę musiałam wiedzieć. Nawet jeśli mnie zabije, chcę wiedzieć. Jak mogłam być tak ślepa i oddać swe serce łajdakowi? 
- Od samego początku spiskowałem z nimi. Uczęszczałem do akademii tylko po to, by ułatwić im dostęp i ofiarować potrzebne informacje. Myślisz, że jak doszło do porwania siostry Kathy? - Wstrzymałam powietrze, coś mi tu nie grało.
- A ci ludzie? Te numery na czołach? O co z nimi chodziło? 
- O nic, naiwniaczko. To miało was po prostu zmylić. Wy skupiacie się na tym, jaka będzie kolejna ofiara. Próbujecie rozwikłać łamigłówkę, a my w tym czasie planujemy atak na was. Dzięki temu zyskujemy na czasie i budujemy podziemny tunel. Już niedługo wszyscy, którzy tam przebywają, zginą. Czy to nie jest wspaniały plan? - Jak mogli być tak głupi! To miało sens, wszyscy się skupili na martwych, szukając jakiś poszlak. Wyszło na to, że utorowaliśmy łatwą drogę demonom do naszej akademii. Cholera, oni nie zdają sobie z tego sprawy! Natychmiast odepchnęłam go od siebie i kopnęłam w brzuch. 
- A ja kim dla ciebie byłam? No kim? Nic dla ciebie nie znaczyłam?! 
- Oh, przestań zrzędzić. Byłaś wspaniała w łóżku, ale nic poza tym. Trochę zabawy nikomu nie zaszkodzi, prawda? - Całe moje ciało sparaliżowało. Nie mogłam się ruszyć, nie byłam w stanie zrobić najmniejszego gestu. Wykorzystał mnie. Moje ciało, zaufanie i miłość. Jak można być tak bezdusznym? No jak?! Poczułam nagle jego palce na swojej szyi, które zaczęły mnie mocno uciskać. Przygwoździł mnie do ściany, by drugą ręką móc przejechać po szyi. Nie broniłam się, nie miałam na to siły. Przymknęłam powoli oczy, nic mnie już nie obchodziło. Wtedy poczułam potworny ból, wbił się w moją tętnicę szyjną i powoli wysysał moją krew. Robił to powoli i łapczywie oraz agresywnie. Chciał, bym odczuwała katusze i umierała powoli. Od samego początku byłam jego ofiarom. Dodatkowo w tym momencie już nic się dla mnie nie liczyło. Mogłam umrzeć, a co tam. Powoli stawałam się coraz to słabsza, odpływałam. Jęknęłam cicho, ale napewno nie z przyjemności. Czułam jak nadchodzi mój koniec, jeszcze trochę. Traciłam grunt pod nogami i świadomość własnej osoby.  Nie miałam już chęci do walki o swoje życie, o przyszłość. Dla mniej tej przyszłości nie było, teraz się nie liczyła. Zostałam zdradzona i wykorzystana w najgorszy sposób, jaki tylko może istnieć. Tak po prostu, jakby ktoś pstryknął palcami. 
- Eleanor! - usłyszałam krzyk, a następnie upadłam na zimną podłogę. Znałam ten głos, pamiętałam go. Był mi drogi, chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nic nie widziałam, pochłaniała mnie ciemność. Ktoś wziął mnie w swoje ramiona i przycisnął do siebie. Czułam czyjąś dłoń na swoim policzku. Ten dotyk... był taki kojący. Dobry i przyjazny, grzał moje zmarznięte ciało. Cicho westchnęłam, coś mokrego spadło na moje czoło. Ktoś płakał, ktoś mnie wołał. Ja nie reagowałam.
- Eleanor, walcz! Błagam cię, walcz! Kathy, chodź tutaj! - Słyszałam odgłosy walki, byłam spokojniejsza. Odpływałam w czyiś ramionach. Dobrze wiedzieć, że nie umiera się w samotności. Czujesz jak marzniesz, ale i tak ktoś cię grzeje. Słyszysz bicie jego serca, kiedy twoje powoli ustaje. Nie wiedzieć czemu, było to dla mnie przyjemne. 
- Ona umiera...  - Ten głos... należał chyba do Rose. Tak, do niej. Ale w sumie, kto by to wiedział? To nie był Leo, on mnie chciał zabić. Chyba mu to wyszło. Oh, było coraz ciszej... Ich głosy... jakby gdzieś mi uciekały. 
- Eleanor, trzymaj się, no! Eleanor, nie możesz umrzeć. Kurwa! - To był Simon... Simon... - Eleanor, nie pozwalam ci! Jestem twoim mentorem, masz się mnie słuchać! Kurwa, kocham cię! - Mój mentor... Zabrania mi... Karze mi walczyć, mam być twarda. Ale tak trudno znaleźć w sobie siłę, jeszcze trochę, a to wszystko ustanie. Jednak... ostatnie dwa słowa jakoś zmuszały mnie do działania. Próbowałam wypłynąć z tej ciemności, ale trudno było znaleźć jasność.  
- Simon... - Udało się, powiedziałam coś. Nie do końca wiedziałam, co powiedziałam, ale lepsze to niż nic! Jednak sporo mnie to kosztowało. Ktoś ułożył swe dłonie na mostku. Otworzyłam lekko oczy, zmusiłam się do tego. Ujrzałam Simona, ale oślepiało mnie światło. Należało do Kathy. Jej dłonie mnie leczyły...
- Eleanor, będzie dobrze. - Znowu Simon. Dodawał mi otuchy, jak miło. Niestety, mój organizm tracił na sile. Oczy znowu mi opadły, a sama ja dałam się porwać ciemnością. Ostatnie co pamiętam, to zrozpaczony krzyk Simona...
Simon... 

Szablon wykonała Rowindale dla Zaczarowane-Szablony
>