piątek, 14 marca 2014

17 rozdział

Rozdział 17

Dotarliśmy do ciemnego lasu, gdzie mało co mogliśmy spostrzec. Nasza formacja nic się nie zmieniła, ja i Simon szukaliśmy potencjalnego zagrożenia w ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi podjąć tematu, nawet o durnej pogodzie. Kiedy byliśmy sami, czuliśmy się swobodnie. Jednak w zasięgu wzroki innych ludzi, czuliśmy się niezręczni. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, które brzmi „dlaczego?”. Sama dokładnie tego nie rozumiałam i tak naprawdę, zrozumieć nie chciałam.
- Eleanor! – krzyk Rose sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast skierowałam swój wzrok w jej stronę.
- Co się stało? – zapytałam, patrząc jak dziewczyna podnosi czarną bluzę. Rozszerzyłam oczy z zdziwienia i w jednej sekundzie znalazłam się obok niech, trzymając rzecz w swoich dłoniach – To jego… -wyjąkałam. Leo był tutaj, wiedziałam to. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałam się, że na bluzie jest dość sporo krwi – Oh nie… - ubranie mojego chłopaka samo wysunęło mi się z rąk, a ja opadłam bezwładnie na ziemie, powstrzymując łzy.
Zacisnęłam pięści, ponieważ zaczął wzbierać się we mnie gniew. Zaczęłam walić w ziemie, moja nadzieja na odzyskanie Leo żywego, osłabła. Bałam się, że nie żył, bałam się. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gdyby nie ja… gdyby nie, to na pewno by żył! Schowałam twarz w bluzę wampira i zdałam sobie sprawę, jak bardzo zła jestem. Tylko ktoś taki jak ja,  mógł narazić życie kogoś bliskiego. A teraz… teraz miałam go stracić. Z moich oczu poleciała łza. Kiedy wylądowała na jego bluzie, która pochłonięta była typowym aromatem Leo, zobaczyłam jego uśmiech…

Spacerowałam po korytarzu cała zmarnowana. Znowu dostałam ochrzan za swoje nieodpowiedzialne zachowanie od dyrektora! To nie była moja wina, ze ten walnięty kot, skoczył do ich pieca. Ja go chciałam tylko wykąpać, tak jak mi kazano. A teraz wszystko poszło na moje barki. Uważają mnie za winną śmierci pupilka głowy tego budynku. Najwyżej kupie mu nowe puchate stworzenie i wszyscy będą szczęśliwi.
Wyjrzałam przez okno. Deszcz padał beztrosko, nie przejmując się niczym. Krople deszczu zjeżdżały po śliskiej szybie, ciesząc się samą chwilą. Żadne kary, żadne błahostki, żadne rozkazy, żadne problemy ich nie dotyczyły. Robiły to, co zawsze.
Spadały na ziemię.
Ludzie raz narzekają, raz się radują czując przyjemne krople na swej twarzy. Potrafią tańczyć bez muzyki, nie zważając na mokre włosy czy ubrania. Deszcz, mógł pomóc zapomnieć o złych chwilach, pozwolić cieszyć się życiem. Jednak nie zawsze jest taki dobry. Ma niszczycielską moc, która może mniszyć wszystkie budynki i każdego pozabijać.
Gwałtownie wybiegłam z akademii, skacząc jak małe dziecko po trawie i śmiejąc się w niebogłosy. Śpiewałam jakieś stare piosenki, których większość mieszkańców tego miasta może już nie pamiętać. Patrząc z takiej perspektywy,  moje pierwsze chwile tutaj, nie były takie straszne. Deszcz, wprawiał mnie w cudowny humor.
Kątem oka spostrzegłam jezioro. Uśmiechnęłam się przebiegle i pobiegłam w jego stronę, by następnie do niego wskoczyć. Czułam się jak małe dziecko. Nurkowałam i wypluwałam wodę z moich ust, udając, że robie fontannę. Małe są to rzeczy, jednak dla człowieka bardzo ważne. Bo jeśli nie potrafimy cieszyć się błahymi rzeczami, nie będziemy mogli cieszyć się własnym życiem.
Wtedy piorun uderzył w drzewo. Nim udało mi się to spostrzec, poczułam straszny ból w głowie i na chwilę straciłam przytomność. Obudziłam się na trawie, a pierwsze co ujrzałam, to zatroskany uśmiech jakiegoś chłopaka, a dokładniej wampira.
- Co się stało? – zapytałam, rozglądając się dookoła siebie. Dłonią chwyciłam się za głowo i syknęłam z bólu.
- Uderzyłaś się w głowę. Drzewo na ciebie spadło, wiesz? – zaśmiał się, widząc, że mój stan jest poprawny – dlaczego kąpałaś się w taką pogodę? – zapytał.
- Sama nie wiem. Żyłam pełnią życia – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wtedy ten, pokiwał z niedowierzanie głową i westchnął rozbawiony.
- Igrasz ze śmiercią – rzekł, by następnie zdjąć z siebie czarną bluzę i nałożyć ja na moje ramiona. Opatuliłam się nią, bo było mi jednak już trochę chłodno.
- Dziękuję.
- Nic się nie stało. Jestem Leo, a ty?
- Eleanor.

To nagłe wspomnienie doprowadziło mnie do furii. Wbijałam moje paznokcie w skórę, aż zaczęła sączyć się z niej krew. W tej chwili, chciałam zabić te cholerne demony, wytępić. Ta rasa nie miała prawa istnieć, nie wiedziałam nawet kiedy rzuciłam się na Willy’ego. On zaskoczony, nie wiedział co zrobić, więc po prostu się nie ruszał. Teraz widziałam w nim tylko demona, nie panowałam nad sobą. Słyszałam krzyki Rose, ale wydawało mi się, że dobiegają one z daleka.
- Dlaczego? Dlaczego?! – Wydarłam się – Dlaczego wy istniejecie? Jak możecie krzywdzić niewinne istoty! Sprawia wam to przyjemność? Podnieca was to?! – nie wiedziałam co mówię. Owszem, Willy był inny i zdawałam sobie z tego sprawę. Mimo wszystko, reprezentował swój gatunek i nie widziałam w nim tej dobrej osoby. To strasznie
Poczułam na swoich ramionach czyść dotyk.
- Eleanor – wypowiedział moje imię.
Jego głos, sprowadził mnie na ziemie. Od razu się ocknęłam i puściłam mężczyznę. Wstałam z niego nie pewnie rozejrzałam się. Miny moich towarzyszy… ich oczy były wystraszone. Blondynka w dłoni miała już wyczarowaną kule energii, którą chciała mnie trafić. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył i plecami dotknęłam Simona. Człowieka, który sprowadził mnie do porządku.
Ich oczy… jakby widzieli we mnie diabła.
- Ja… - wydusiłam, czując jak ciało mi mrowieje. Zamknęłam oczy i zaczęłam biec, nie ważne gdzie. Chciałam uciec przed tym wzrokiem, jak mogłam to zrobić?
Biegłam jakieś dwadzieścia minut, a następnie przysiadłam pod jakimś drzewie i dałam upust łzą. Płakałam jak niemowlak, który bał się, że go mama zostawi. Co miałam robić? Czułam się taka samotna… w mojej głowie zrodził się obraz martwego Leo. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. Co jeśli on już nie żył? Jeśli przez moją głupotę, już nigdy nie dane mi będzie zobaczyć jego czułych oczu? Nie wybaczę sobie tego.
- El… - otworzyłam ze zdziwieniem oczy i ujrzałam Simona, który kucał naprzeciw mnie i trzymał mnie za kolano, dodając mi nieświadomie jakiejś otuchy i ciepła.
- Zostaw mnie. Zostaw mnie samą. Najlepiej wróćcie do akademii i pozwólcie mi samej go uratować – wysyczałam, chowając twarz w nogi. Mój mentor westchnął głęboko i przysiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i przyciągając mnie do siebie. Oparłam się głową o jego klatkę piersiową i trwaliśmy w takim milczeniu jakieś pół godziny. Dopiero później zabrał głos.
-Eleanor, posłuchaj mnie teraz uważnie. Bluza, którą znaleźliśmy nie jest dowodem na to, że on nie żyje. Uważam, że mamy dużą szanse na uratowanie go, wiesz? Nikt nie obwinia cię za to, że straciłaś panowanie nad sobą. W końcu do twojej głowy mogło przyjść wiele złowrogich obrazów, które odebrały ci jasność myślenia. Ważne jest to, by się nie poddawać i mieć w sobie wolę walki. Szkolisz się na łowcę i masz ogromny potencjał. Dlatego też, nie możesz zrezygnować. Wiara jest kluczem, do sukcesu. Jeśli jej nie posiadasz, przegrasz, a Leo zginie. Rozumiesz? – uniosłam głowę i spojrzałam się w jego oczy, wyraźnie zaskoczona jego słowami. W jakiś sposób do mnie przemówiły.
Kciukiem wytarł moją łzę, by następnie musnąć nim moje usta. Mimowolnie je rozchyliłam, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Jego twarz powoli się do mnie zbliżała, coraz bardziej czułam na sobie jego nierówny oddech. Kiedy nasze usta w końcu się spotkały, przez moje ciało przeleciały dziwne iskierki. W tej sekundzie, przestałam myśleć o wszystkim. Liczył się tylko on i nasz pocałunek. Chwyciłam go za kark i włosy, by mocniej go do siebie przyciągnąć. Opatulił mnie rękoma, jakby trzymał jakiś cenny relikt i nie chciał, by stała mu się krzywda. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, a żadne z nas nie było w stanie się opanować. Delikatnie ułożył mnie na liściach, gdzie oplotłam go nogami, a on sam dłonią przejeżdżał po moich biodrach. Czułam dreszcze w każdym miejscu, w którym on mnie dotykał. To uczucie było wspaniałe, czegoś takiego nigdy nie czułam. Przypomniał mi się trening, to uczucie… zdałam sobie sprawę, że Simon wspiera w mnie w cholernie w trudnych chwilach. Jednak do głowy wkradła mi się też nasza rozmowa, po pierwszym pocałunku.
Olivia.
Odsunęłam się od niego jak poparzona. Obydwoje zaczęliśmy łapać oddech.
- Simon, co my robimy? Ty masz się żenić, a ja powinnam myśleć tylko o Leo. Powinnam pragnąć go uratować, nic więcej.
- Eleanor, ja…
- Zamknij się. Pamiętasz, co ci powiedziałam na treningu? – podniosłam delikatnie głos. Kiwnął głową i następnie wstał, by otrzepać swoje spodnie.

- Czas iść, bo zaraz zaczną nas szukać – zmienił temat. Spuściłam głowę na dół i przegryzłam w bezsilności dolną wargę. Wstałam i ruszyłam za nim, karcąc się w myślach za to zdarzenie. Nie zasługiwałam na miłość Leo…Rozdział 17

Dotarliśmy do ciemnego lasu, gdzie mało co mogliśmy spostrzec. Nasza formacja nic się nie zmieniła, ja i Simon szukaliśmy potencjalnego zagrożenia w ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi podjąć tematu, nawet o durnej pogodzie. Kiedy byliśmy sami, czuliśmy się swobodnie. Jednak w zasięgu wzroki innych ludzi, czuliśmy się niezręczni. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, które brzmi „dlaczego?”. Sama dokładnie tego nie rozumiałam i tak naprawdę, zrozumieć nie chciałam.
- Eleanor! – krzyk Rose sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast skierowałam swój wzrok w jej stronę.
- Co się stało? – zapytałam, patrząc jak dziewczyna podnosi czarną bluzę. Rozszerzyłam oczy z zdziwienia i w jednej sekundzie znalazłam się obok niech, trzymając rzecz w swoich dłoniach – To jego… -wyjąkałam. Leo był tutaj, wiedziałam to. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałam się, że na bluzie jest dość sporo krwi – Oh nie… - ubranie mojego chłopaka samo wysunęło mi się z rąk, a ja opadłam bezwładnie na ziemie, powstrzymując łzy.
Zacisnęłam pięści, ponieważ zaczął wzbierać się we mnie gniew. Zaczęłam walić w ziemie, moja nadzieja na odzyskanie Leo żywego, osłabła. Bałam się, że nie żył, bałam się. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gdyby nie ja… gdyby nie, to na pewno by żył! Schowałam twarz w bluzę wampira i zdałam sobie sprawę, jak bardzo zła jestem. Tylko ktoś taki jak ja,  mógł narazić życie kogoś bliskiego. A teraz… teraz miałam go stracić. Z moich oczu poleciała łza. Kiedy wylądowała na jego bluzie, która pochłonięta była typowym aromatem Leo, zobaczyłam jego uśmiech…

Spacerowałam po korytarzu cała zmarnowana. Znowu dostałam ochrzan za swoje nieodpowiedzialne zachowanie od dyrektora! To nie była moja wina, ze ten walnięty kot, skoczył do ich pieca. Ja go chciałam tylko wykąpać, tak jak mi kazano. A teraz wszystko poszło na moje barki. Uważają mnie za winną śmierci pupilka głowy tego budynku. Najwyżej kupie mu nowe puchate stworzenie i wszyscy będą szczęśliwi.
Wyjrzałam przez okno. Deszcz padał beztrosko, nie przejmując się niczym. Krople deszczu zjeżdżały po śliskiej szybie, ciesząc się samą chwilą. Żadne kary, żadne błahostki, żadne rozkazy, żadne problemy ich nie dotyczyły. Robiły to, co zawsze.
Spadały na ziemię.
Ludzie raz narzekają, raz się radują czując przyjemne krople na swej twarzy. Potrafią tańczyć bez muzyki, nie zważając na mokre włosy czy ubrania. Deszcz, mógł pomóc zapomnieć o złych chwilach, pozwolić cieszyć się życiem. Jednak nie zawsze jest taki dobry. Ma niszczycielską moc, która może mniszyć wszystkie budynki i każdego pozabijać.
Gwałtownie wybiegłam z akademii, skacząc jak małe dziecko po trawie i śmiejąc się w niebogłosy. Śpiewałam jakieś stare piosenki, których większość mieszkańców tego miasta może już nie pamiętać. Patrząc z takiej perspektywy,  moje pierwsze chwile tutaj, nie były takie straszne. Deszcz, wprawiał mnie w cudowny humor.
Kątem oka spostrzegłam jezioro. Uśmiechnęłam się przebiegle i pobiegłam w jego stronę, by następnie do niego wskoczyć. Czułam się jak małe dziecko. Nurkowałam i wypluwałam wodę z moich ust, udając, że robie fontannę. Małe są to rzeczy, jednak dla człowieka bardzo ważne. Bo jeśli nie potrafimy cieszyć się błahymi rzeczami, nie będziemy mogli cieszyć się własnym życiem.
Wtedy piorun uderzył w drzewo. Nim udało mi się to spostrzec, poczułam straszny ból w głowie i na chwilę straciłam przytomność. Obudziłam się na trawie, a pierwsze co ujrzałam, to zatroskany uśmiech jakiegoś chłopaka, a dokładniej wampira.
- Co się stało? – zapytałam, rozglądając się dookoła siebie. Dłonią chwyciłam się za głowo i syknęłam z bólu.
- Uderzyłaś się w głowę. Drzewo na ciebie spadło, wiesz? – zaśmiał się, widząc, że mój stan jest poprawny – dlaczego kąpałaś się w taką pogodę? – zapytał.
- Sama nie wiem. Żyłam pełnią życia – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wtedy ten, pokiwał z niedowierzanie głową i westchnął rozbawiony.
- Igrasz ze śmiercią – rzekł, by następnie zdjąć z siebie czarną bluzę i nałożyć ja na moje ramiona. Opatuliłam się nią, bo było mi jednak już trochę chłodno.
- Dziękuję.
- Nic się nie stało. Jestem Leo, a ty?
- Eleanor.

To nagłe wspomnienie doprowadziło mnie do furii. Wbijałam moje paznokcie w skórę, aż zaczęła sączyć się z niej krew. W tej chwili, chciałam zabić te cholerne demony, wytępić. Ta rasa nie miała prawa istnieć, nie wiedziałam nawet kiedy rzuciłam się na Willy’ego. On zaskoczony, nie wiedział co zrobić, więc po prostu się nie ruszał. Teraz widziałam w nim tylko demona, nie panowałam nad sobą. Słyszałam krzyki Rose, ale wydawało mi się, że dobiegają one z daleka.
- Dlaczego? Dlaczego?! – Wydarłam się – Dlaczego wy istniejecie? Jak możecie krzywdzić niewinne istoty! Sprawia wam to przyjemność? Podnieca was to?! – nie wiedziałam co mówię. Owszem, Willy był inny i zdawałam sobie z tego sprawę. Mimo wszystko, reprezentował swój gatunek i nie widziałam w nim tej dobrej osoby. To strasznie
Poczułam na swoich ramionach czyść dotyk.
- Eleanor – wypowiedział moje imię.
Jego głos, sprowadził mnie na ziemie. Od razu się ocknęłam i puściłam mężczyznę. Wstałam z niego nie pewnie rozejrzałam się. Miny moich towarzyszy… ich oczy były wystraszone. Blondynka w dłoni miała już wyczarowaną kule energii, którą chciała mnie trafić. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył i plecami dotknęłam Simona. Człowieka, który sprowadził mnie do porządku.
Ich oczy… jakby widzieli we mnie diabła.
- Ja… - wydusiłam, czując jak ciało mi mrowieje. Zamknęłam oczy i zaczęłam biec, nie ważne gdzie. Chciałam uciec przed tym wzrokiem, jak mogłam to zrobić?
Biegłam jakieś dwadzieścia minut, a następnie przysiadłam pod jakimś drzewie i dałam upust łzą. Płakałam jak niemowlak, który bał się, że go mama zostawi. Co miałam robić? Czułam się taka samotna… w mojej głowie zrodził się obraz martwego Leo. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. Co jeśli on już nie żył? Jeśli przez moją głupotę, już nigdy nie dane mi będzie zobaczyć jego czułych oczu? Nie wybaczę sobie tego.
- El… - otworzyłam ze zdziwieniem oczy i ujrzałam Simona, który kucał naprzeciw mnie i trzymał mnie za kolano, dodając mi nieświadomie jakiejś otuchy i ciepła.
- Zostaw mnie. Zostaw mnie samą. Najlepiej wróćcie do akademii i pozwólcie mi samej go uratować – wysyczałam, chowając twarz w nogi. Mój mentor westchnął głęboko i przysiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i przyciągając mnie do siebie. Oparłam się głową o jego klatkę piersiową i trwaliśmy w takim milczeniu jakieś pół godziny. Dopiero później zabrał głos.
-Eleanor, posłuchaj mnie teraz uważnie. Bluza, którą znaleźliśmy nie jest dowodem na to, że on nie żyje. Uważam, że mamy dużą szanse na uratowanie go, wiesz? Nikt nie obwinia cię za to, że straciłaś panowanie nad sobą. W końcu do twojej głowy mogło przyjść wiele złowrogich obrazów, które odebrały ci jasność myślenia. Ważne jest to, by się nie poddawać i mieć w sobie wolę walki. Szkolisz się na łowcę i masz ogromny potencjał. Dlatego też, nie możesz zrezygnować. Wiara jest kluczem, do sukcesu. Jeśli jej nie posiadasz, przegrasz, a Leo zginie. Rozumiesz? – uniosłam głowę i spojrzałam się w jego oczy, wyraźnie zaskoczona jego słowami. W jakiś sposób do mnie przemówiły.
Kciukiem wytarł moją łzę, by następnie musnąć nim moje usta. Mimowolnie je rozchyliłam, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Jego twarz powoli się do mnie zbliżała, coraz bardziej czułam na sobie jego nierówny oddech. Kiedy nasze usta w końcu się spotkały, przez moje ciało przeleciały dziwne iskierki. W tej sekundzie, przestałam myśleć o wszystkim. Liczył się tylko on i nasz pocałunek. Chwyciłam go za kark i włosy, by mocniej go do siebie przyciągnąć. Opatulił mnie rękoma, jakby trzymał jakiś cenny relikt i nie chciał, by stała mu się krzywda. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, a żadne z nas nie było w stanie się opanować. Delikatnie ułożył mnie na liściach, gdzie oplotłam go nogami, a on sam dłonią przejeżdżał po moich biodrach. Czułam dreszcze w każdym miejscu, w którym on mnie dotykał. To uczucie było wspaniałe, czegoś takiego nigdy nie czułam. Przypomniał mi się trening, to uczucie… zdałam sobie sprawę, że Simon wspiera w mnie w cholernie w trudnych chwilach. Jednak do głowy wkradła mi się też nasza rozmowa, po pierwszym pocałunku.
Olivia.
Odsunęłam się od niego jak poparzona. Obydwoje zaczęliśmy łapać oddech.
- Simon, co my robimy? Ty masz się żenić, a ja powinnam myśleć tylko o Leo. Powinnam pragnąć go uratować, nic więcej.
- Eleanor, ja…
- Zamknij się. Pamiętasz, co ci powiedziałam na treningu? – podniosłam delikatnie głos. Kiwnął głową i następnie wstał, by otrzepać swoje spodnie.
- Czas iść, bo zaraz zaczną nas szukać – zmienił temat. Spuściłam głowę na dół i przegryzłam w bezsilności dolną wargę. Wstałam i ruszyłam za nim, karcąc się w myślach za to zdarzenie. Nie zasługiwałam na miłość Leo…Rozdział 17

Dotarliśmy do ciemnego lasu, gdzie mało co mogliśmy spostrzec. Nasza formacja nic się nie zmieniła, ja i Simon szukaliśmy potencjalnego zagrożenia w ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi podjąć tematu, nawet o durnej pogodzie. Kiedy byliśmy sami, czuliśmy się swobodnie. Jednak w zasięgu wzroki innych ludzi, czuliśmy się niezręczni. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, które brzmi „dlaczego?”. Sama dokładnie tego nie rozumiałam i tak naprawdę, zrozumieć nie chciałam.
- Eleanor! – krzyk Rose sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast skierowałam swój wzrok w jej stronę.
- Co się stało? – zapytałam, patrząc jak dziewczyna podnosi czarną bluzę. Rozszerzyłam oczy z zdziwienia i w jednej sekundzie znalazłam się obok niech, trzymając rzecz w swoich dłoniach – To jego… -wyjąkałam. Leo był tutaj, wiedziałam to. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałam się, że na bluzie jest dość sporo krwi – Oh nie… - ubranie mojego chłopaka samo wysunęło mi się z rąk, a ja opadłam bezwładnie na ziemie, powstrzymując łzy.
Zacisnęłam pięści, ponieważ zaczął wzbierać się we mnie gniew. Zaczęłam walić w ziemie, moja nadzieja na odzyskanie Leo żywego, osłabła. Bałam się, że nie żył, bałam się. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gdyby nie ja… gdyby nie, to na pewno by żył! Schowałam twarz w bluzę wampira i zdałam sobie sprawę, jak bardzo zła jestem. Tylko ktoś taki jak ja,  mógł narazić życie kogoś bliskiego. A teraz… teraz miałam go stracić. Z moich oczu poleciała łza. Kiedy wylądowała na jego bluzie, która pochłonięta była typowym aromatem Leo, zobaczyłam jego uśmiech…

Spacerowałam po korytarzu cała zmarnowana. Znowu dostałam ochrzan za swoje nieodpowiedzialne zachowanie od dyrektora! To nie była moja wina, ze ten walnięty kot, skoczył do ich pieca. Ja go chciałam tylko wykąpać, tak jak mi kazano. A teraz wszystko poszło na moje barki. Uważają mnie za winną śmierci pupilka głowy tego budynku. Najwyżej kupie mu nowe puchate stworzenie i wszyscy będą szczęśliwi.
Wyjrzałam przez okno. Deszcz padał beztrosko, nie przejmując się niczym. Krople deszczu zjeżdżały po śliskiej szybie, ciesząc się samą chwilą. Żadne kary, żadne błahostki, żadne rozkazy, żadne problemy ich nie dotyczyły. Robiły to, co zawsze.
Spadały na ziemię.
Ludzie raz narzekają, raz się radują czując przyjemne krople na swej twarzy. Potrafią tańczyć bez muzyki, nie zważając na mokre włosy czy ubrania. Deszcz, mógł pomóc zapomnieć o złych chwilach, pozwolić cieszyć się życiem. Jednak nie zawsze jest taki dobry. Ma niszczycielską moc, która może mniszyć wszystkie budynki i każdego pozabijać.
Gwałtownie wybiegłam z akademii, skacząc jak małe dziecko po trawie i śmiejąc się w niebogłosy. Śpiewałam jakieś stare piosenki, których większość mieszkańców tego miasta może już nie pamiętać. Patrząc z takiej perspektywy,  moje pierwsze chwile tutaj, nie były takie straszne. Deszcz, wprawiał mnie w cudowny humor.
Kątem oka spostrzegłam jezioro. Uśmiechnęłam się przebiegle i pobiegłam w jego stronę, by następnie do niego wskoczyć. Czułam się jak małe dziecko. Nurkowałam i wypluwałam wodę z moich ust, udając, że robie fontannę. Małe są to rzeczy, jednak dla człowieka bardzo ważne. Bo jeśli nie potrafimy cieszyć się błahymi rzeczami, nie będziemy mogli cieszyć się własnym życiem.
Wtedy piorun uderzył w drzewo. Nim udało mi się to spostrzec, poczułam straszny ból w głowie i na chwilę straciłam przytomność. Obudziłam się na trawie, a pierwsze co ujrzałam, to zatroskany uśmiech jakiegoś chłopaka, a dokładniej wampira.
- Co się stało? – zapytałam, rozglądając się dookoła siebie. Dłonią chwyciłam się za głowo i syknęłam z bólu.
- Uderzyłaś się w głowę. Drzewo na ciebie spadło, wiesz? – zaśmiał się, widząc, że mój stan jest poprawny – dlaczego kąpałaś się w taką pogodę? – zapytał.
- Sama nie wiem. Żyłam pełnią życia – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wtedy ten, pokiwał z niedowierzanie głową i westchnął rozbawiony.
- Igrasz ze śmiercią – rzekł, by następnie zdjąć z siebie czarną bluzę i nałożyć ja na moje ramiona. Opatuliłam się nią, bo było mi jednak już trochę chłodno.
- Dziękuję.
- Nic się nie stało. Jestem Leo, a ty?
- Eleanor.

To nagłe wspomnienie doprowadziło mnie do furii. Wbijałam moje paznokcie w skórę, aż zaczęła sączyć się z niej krew. W tej chwili, chciałam zabić te cholerne demony, wytępić. Ta rasa nie miała prawa istnieć, nie wiedziałam nawet kiedy rzuciłam się na Willy’ego. On zaskoczony, nie wiedział co zrobić, więc po prostu się nie ruszał. Teraz widziałam w nim tylko demona, nie panowałam nad sobą. Słyszałam krzyki Rose, ale wydawało mi się, że dobiegają one z daleka.
- Dlaczego? Dlaczego?! – Wydarłam się – Dlaczego wy istniejecie? Jak możecie krzywdzić niewinne istoty! Sprawia wam to przyjemność? Podnieca was to?! – nie wiedziałam co mówię. Owszem, Willy był inny i zdawałam sobie z tego sprawę. Mimo wszystko, reprezentował swój gatunek i nie widziałam w nim tej dobrej osoby. To strasznie
Poczułam na swoich ramionach czyść dotyk.
- Eleanor – wypowiedział moje imię.
Jego głos, sprowadził mnie na ziemie. Od razu się ocknęłam i puściłam mężczyznę. Wstałam z niego nie pewnie rozejrzałam się. Miny moich towarzyszy… ich oczy były wystraszone. Blondynka w dłoni miała już wyczarowaną kule energii, którą chciała mnie trafić. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył i plecami dotknęłam Simona. Człowieka, który sprowadził mnie do porządku.
Ich oczy… jakby widzieli we mnie diabła.
- Ja… - wydusiłam, czując jak ciało mi mrowieje. Zamknęłam oczy i zaczęłam biec, nie ważne gdzie. Chciałam uciec przed tym wzrokiem, jak mogłam to zrobić?
Biegłam jakieś dwadzieścia minut, a następnie przysiadłam pod jakimś drzewie i dałam upust łzą. Płakałam jak niemowlak, który bał się, że go mama zostawi. Co miałam robić? Czułam się taka samotna… w mojej głowie zrodził się obraz martwego Leo. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. Co jeśli on już nie żył? Jeśli przez moją głupotę, już nigdy nie dane mi będzie zobaczyć jego czułych oczu? Nie wybaczę sobie tego.
- El… - otworzyłam ze zdziwieniem oczy i ujrzałam Simona, który kucał naprzeciw mnie i trzymał mnie za kolano, dodając mi nieświadomie jakiejś otuchy i ciepła.
- Zostaw mnie. Zostaw mnie samą. Najlepiej wróćcie do akademii i pozwólcie mi samej go uratować – wysyczałam, chowając twarz w nogi. Mój mentor westchnął głęboko i przysiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i przyciągając mnie do siebie. Oparłam się głową o jego klatkę piersiową i trwaliśmy w takim milczeniu jakieś pół godziny. Dopiero później zabrał głos.
-Eleanor, posłuchaj mnie teraz uważnie. Bluza, którą znaleźliśmy nie jest dowodem na to, że on nie żyje. Uważam, że mamy dużą szanse na uratowanie go, wiesz? Nikt nie obwinia cię za to, że straciłaś panowanie nad sobą. W końcu do twojej głowy mogło przyjść wiele złowrogich obrazów, które odebrały ci jasność myślenia. Ważne jest to, by się nie poddawać i mieć w sobie wolę walki. Szkolisz się na łowcę i masz ogromny potencjał. Dlatego też, nie możesz zrezygnować. Wiara jest kluczem, do sukcesu. Jeśli jej nie posiadasz, przegrasz, a Leo zginie. Rozumiesz? – uniosłam głowę i spojrzałam się w jego oczy, wyraźnie zaskoczona jego słowami. W jakiś sposób do mnie przemówiły.
Kciukiem wytarł moją łzę, by następnie musnąć nim moje usta. Mimowolnie je rozchyliłam, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Jego twarz powoli się do mnie zbliżała, coraz bardziej czułam na sobie jego nierówny oddech. Kiedy nasze usta w końcu się spotkały, przez moje ciało przeleciały dziwne iskierki. W tej sekundzie, przestałam myśleć o wszystkim. Liczył się tylko on i nasz pocałunek. Chwyciłam go za kark i włosy, by mocniej go do siebie przyciągnąć. Opatulił mnie rękoma, jakby trzymał jakiś cenny relikt i nie chciał, by stała mu się krzywda. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, a żadne z nas nie było w stanie się opanować. Delikatnie ułożył mnie na liściach, gdzie oplotłam go nogami, a on sam dłonią przejeżdżał po moich biodrach. Czułam dreszcze w każdym miejscu, w którym on mnie dotykał. To uczucie było wspaniałe, czegoś takiego nigdy nie czułam. Przypomniał mi się trening, to uczucie… zdałam sobie sprawę, że Simon wspiera w mnie w cholernie w trudnych chwilach. Jednak do głowy wkradła mi się też nasza rozmowa, po pierwszym pocałunku.
Olivia.
Odsunęłam się od niego jak poparzona. Obydwoje zaczęliśmy łapać oddech.
- Simon, co my robimy? Ty masz się żenić, a ja powinnam myśleć tylko o Leo. Powinnam pragnąć go uratować, nic więcej.
- Eleanor, ja…
- Zamknij się. Pamiętasz, co ci powiedziałam na treningu? – podniosłam delikatnie głos. Kiwnął głową i następnie wstał, by otrzepać swoje spodnie.
- Czas iść, bo zaraz zaczną nas szukać – zmienił temat. Spuściłam głowę na dół i przegryzłam w bezsilności dolną wargę. Wstałam i ruszyłam za nim, karcąc się w myślach za to zdarzenie. Nie zasługiwałam na miłość Leo…Rozdział 17

Dotarliśmy do ciemnego lasu, gdzie mało co mogliśmy spostrzec. Nasza formacja nic się nie zmieniła, ja i Simon szukaliśmy potencjalnego zagrożenia w ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi podjąć tematu, nawet o durnej pogodzie. Kiedy byliśmy sami, czuliśmy się swobodnie. Jednak w zasięgu wzroki innych ludzi, czuliśmy się niezręczni. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, które brzmi „dlaczego?”. Sama dokładnie tego nie rozumiałam i tak naprawdę, zrozumieć nie chciałam.
- Eleanor! – krzyk Rose sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast skierowałam swój wzrok w jej stronę.
- Co się stało? – zapytałam, patrząc jak dziewczyna podnosi czarną bluzę. Rozszerzyłam oczy z zdziwienia i w jednej sekundzie znalazłam się obok niech, trzymając rzecz w swoich dłoniach – To jego… -wyjąkałam. Leo był tutaj, wiedziałam to. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałam się, że na bluzie jest dość sporo krwi – Oh nie… - ubranie mojego chłopaka samo wysunęło mi się z rąk, a ja opadłam bezwładnie na ziemie, powstrzymując łzy.
Zacisnęłam pięści, ponieważ zaczął wzbierać się we mnie gniew. Zaczęłam walić w ziemie, moja nadzieja na odzyskanie Leo żywego, osłabła. Bałam się, że nie żył, bałam się. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gdyby nie ja… gdyby nie, to na pewno by żył! Schowałam twarz w bluzę wampira i zdałam sobie sprawę, jak bardzo zła jestem. Tylko ktoś taki jak ja,  mógł narazić życie kogoś bliskiego. A teraz… teraz miałam go stracić. Z moich oczu poleciała łza. Kiedy wylądowała na jego bluzie, która pochłonięta była typowym aromatem Leo, zobaczyłam jego uśmiech…

Spacerowałam po korytarzu cała zmarnowana. Znowu dostałam ochrzan za swoje nieodpowiedzialne zachowanie od dyrektora! To nie była moja wina, ze ten walnięty kot, skoczył do ich pieca. Ja go chciałam tylko wykąpać, tak jak mi kazano. A teraz wszystko poszło na moje barki. Uważają mnie za winną śmierci pupilka głowy tego budynku. Najwyżej kupie mu nowe puchate stworzenie i wszyscy będą szczęśliwi.
Wyjrzałam przez okno. Deszcz padał beztrosko, nie przejmując się niczym. Krople deszczu zjeżdżały po śliskiej szybie, ciesząc się samą chwilą. Żadne kary, żadne błahostki, żadne rozkazy, żadne problemy ich nie dotyczyły. Robiły to, co zawsze.
Spadały na ziemię.
Ludzie raz narzekają, raz się radują czując przyjemne krople na swej twarzy. Potrafią tańczyć bez muzyki, nie zważając na mokre włosy czy ubrania. Deszcz, mógł pomóc zapomnieć o złych chwilach, pozwolić cieszyć się życiem. Jednak nie zawsze jest taki dobry. Ma niszczycielską moc, która może mniszyć wszystkie budynki i każdego pozabijać.
Gwałtownie wybiegłam z akademii, skacząc jak małe dziecko po trawie i śmiejąc się w niebogłosy. Śpiewałam jakieś stare piosenki, których większość mieszkańców tego miasta może już nie pamiętać. Patrząc z takiej perspektywy,  moje pierwsze chwile tutaj, nie były takie straszne. Deszcz, wprawiał mnie w cudowny humor.
Kątem oka spostrzegłam jezioro. Uśmiechnęłam się przebiegle i pobiegłam w jego stronę, by następnie do niego wskoczyć. Czułam się jak małe dziecko. Nurkowałam i wypluwałam wodę z moich ust, udając, że robie fontannę. Małe są to rzeczy, jednak dla człowieka bardzo ważne. Bo jeśli nie potrafimy cieszyć się błahymi rzeczami, nie będziemy mogli cieszyć się własnym życiem.
Wtedy piorun uderzył w drzewo. Nim udało mi się to spostrzec, poczułam straszny ból w głowie i na chwilę straciłam przytomność. Obudziłam się na trawie, a pierwsze co ujrzałam, to zatroskany uśmiech jakiegoś chłopaka, a dokładniej wampira.
- Co się stało? – zapytałam, rozglądając się dookoła siebie. Dłonią chwyciłam się za głowo i syknęłam z bólu.
- Uderzyłaś się w głowę. Drzewo na ciebie spadło, wiesz? – zaśmiał się, widząc, że mój stan jest poprawny – dlaczego kąpałaś się w taką pogodę? – zapytał.
- Sama nie wiem. Żyłam pełnią życia – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wtedy ten, pokiwał z niedowierzanie głową i westchnął rozbawiony.
- Igrasz ze śmiercią – rzekł, by następnie zdjąć z siebie czarną bluzę i nałożyć ja na moje ramiona. Opatuliłam się nią, bo było mi jednak już trochę chłodno.
- Dziękuję.
- Nic się nie stało. Jestem Leo, a ty?
- Eleanor.

To nagłe wspomnienie doprowadziło mnie do furii. Wbijałam moje paznokcie w skórę, aż zaczęła sączyć się z niej krew. W tej chwili, chciałam zabić te cholerne demony, wytępić. Ta rasa nie miała prawa istnieć, nie wiedziałam nawet kiedy rzuciłam się na Willy’ego. On zaskoczony, nie wiedział co zrobić, więc po prostu się nie ruszał. Teraz widziałam w nim tylko demona, nie panowałam nad sobą. Słyszałam krzyki Rose, ale wydawało mi się, że dobiegają one z daleka.
- Dlaczego? Dlaczego?! – Wydarłam się – Dlaczego wy istniejecie? Jak możecie krzywdzić niewinne istoty! Sprawia wam to przyjemność? Podnieca was to?! – nie wiedziałam co mówię. Owszem, Willy był inny i zdawałam sobie z tego sprawę. Mimo wszystko, reprezentował swój gatunek i nie widziałam w nim tej dobrej osoby. To strasznie
Poczułam na swoich ramionach czyść dotyk.
- Eleanor – wypowiedział moje imię.
Jego głos, sprowadził mnie na ziemie. Od razu się ocknęłam i puściłam mężczyznę. Wstałam z niego nie pewnie rozejrzałam się. Miny moich towarzyszy… ich oczy były wystraszone. Blondynka w dłoni miała już wyczarowaną kule energii, którą chciała mnie trafić. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył i plecami dotknęłam Simona. Człowieka, który sprowadził mnie do porządku.
Ich oczy… jakby widzieli we mnie diabła.
- Ja… - wydusiłam, czując jak ciało mi mrowieje. Zamknęłam oczy i zaczęłam biec, nie ważne gdzie. Chciałam uciec przed tym wzrokiem, jak mogłam to zrobić?
Biegłam jakieś dwadzieścia minut, a następnie przysiadłam pod jakimś drzewie i dałam upust łzą. Płakałam jak niemowlak, który bał się, że go mama zostawi. Co miałam robić? Czułam się taka samotna… w mojej głowie zrodził się obraz martwego Leo. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. Co jeśli on już nie żył? Jeśli przez moją głupotę, już nigdy nie dane mi będzie zobaczyć jego czułych oczu? Nie wybaczę sobie tego.
- El… - otworzyłam ze zdziwieniem oczy i ujrzałam Simona, który kucał naprzeciw mnie i trzymał mnie za kolano, dodając mi nieświadomie jakiejś otuchy i ciepła.
- Zostaw mnie. Zostaw mnie samą. Najlepiej wróćcie do akademii i pozwólcie mi samej go uratować – wysyczałam, chowając twarz w nogi. Mój mentor westchnął głęboko i przysiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i przyciągając mnie do siebie. Oparłam się głową o jego klatkę piersiową i trwaliśmy w takim milczeniu jakieś pół godziny. Dopiero później zabrał głos.
-Eleanor, posłuchaj mnie teraz uważnie. Bluza, którą znaleźliśmy nie jest dowodem na to, że on nie żyje. Uważam, że mamy dużą szanse na uratowanie go, wiesz? Nikt nie obwinia cię za to, że straciłaś panowanie nad sobą. W końcu do twojej głowy mogło przyjść wiele złowrogich obrazów, które odebrały ci jasność myślenia. Ważne jest to, by się nie poddawać i mieć w sobie wolę walki. Szkolisz się na łowcę i masz ogromny potencjał. Dlatego też, nie możesz zrezygnować. Wiara jest kluczem, do sukcesu. Jeśli jej nie posiadasz, przegrasz, a Leo zginie. Rozumiesz? – uniosłam głowę i spojrzałam się w jego oczy, wyraźnie zaskoczona jego słowami. W jakiś sposób do mnie przemówiły.
Kciukiem wytarł moją łzę, by następnie musnąć nim moje usta. Mimowolnie je rozchyliłam, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Jego twarz powoli się do mnie zbliżała, coraz bardziej czułam na sobie jego nierówny oddech. Kiedy nasze usta w końcu się spotkały, przez moje ciało przeleciały dziwne iskierki. W tej sekundzie, przestałam myśleć o wszystkim. Liczył się tylko on i nasz pocałunek. Chwyciłam go za kark i włosy, by mocniej go do siebie przyciągnąć. Opatulił mnie rękoma, jakby trzymał jakiś cenny relikt i nie chciał, by stała mu się krzywda. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, a żadne z nas nie było w stanie się opanować. Delikatnie ułożył mnie na liściach, gdzie oplotłam go nogami, a on sam dłonią przejeżdżał po moich biodrach. Czułam dreszcze w każdym miejscu, w którym on mnie dotykał. To uczucie było wspaniałe, czegoś takiego nigdy nie czułam. Przypomniał mi się trening, to uczucie… zdałam sobie sprawę, że Simon wspiera w mnie w cholernie w trudnych chwilach. Jednak do głowy wkradła mi się też nasza rozmowa, po pierwszym pocałunku.
Olivia.
Odsunęłam się od niego jak poparzona. Obydwoje zaczęliśmy łapać oddech.
- Simon, co my robimy? Ty masz się żenić, a ja powinnam myśleć tylko o Leo. Powinnam pragnąć go uratować, nic więcej.
- Eleanor, ja…
- Zamknij się. Pamiętasz, co ci powiedziałam na treningu? – podniosłam delikatnie głos. Kiwnął głową i następnie wstał, by otrzepać swoje spodnie.
- Czas iść, bo zaraz zaczną nas szukać – zmienił temat. Spuściłam głowę na dół i przegryzłam w bezsilności dolną wargę. Wstałam i ruszyłam za nim, karcąc się w myślach za to zdarzenie. Nie zasługiwałam na miłość Leo… 



Tak, brak weny dopadł moją skromną osobę. Oddaje wam więc nowy rozdział. bardzo was przepraszam. Trochę się rozpisałam tutaj, ale mam nadzieje, ze nie macie mi tego za złe. 

Szablon wykonała Rowindale dla Zaczarowane-Szablony
>