czwartek, 31 lipca 2014

19 rozdział

Ufałam mu. Był moim oparciem, dla niego poświęciłam wszystko. Zostawiłam szkołę, pozwoliłam nawet własnym przyjaciołom pójść na niebezpieczną misje. Chciałam go uratować, być przy nim. Kochałam go, nadal go kocham. Jednak w tym momencie moje serce zostało połamane na milion kawałków. To była zdrada. Nie taka, że z jakąś kobietom. Ta była o wiele gorsza.  Mój świat się zawalił z powodu jednej, jedynej osoby. 
- To nie możliwe... - szepnęłam, widząc Leo, który ogłuszył paralizatorem Simona. Czułam jak coś mokrego spływa po moich policzkach, to chyba łzy. Zacisnęłam dłonie na jego koszuli i próbowałam wybudzić się z tego głupiego snu. To były jakieś żarty, chore kawały! 
- Dlaczego? Jestem aż tak beznadziejny, że trudno w to uwierzyć? Naprawdę tak uważasz? - spytał, krzyżując ramiona na piersi. Zrobił krok w naszą stronę, a ja przyciągnęłam mężczyznę bliżej siebie i lewą ręką, próbowałam cofnąć się w tył. 
- Nigdy nie uważałam cię za beznadziejnego, Leo. - Mówiłam poważnie. Podziwiałam go za jego odwagę, dobroć, szlachetność i uśmiech, który gościł mu nawet w najcięższych sytuacjach. Jednak teraz... teraz stał nade mną z wyrazem twarzy, którego nigdy w życiu u niego nie widziałam. To nie był Leo, którego znałam i kochałam. To był ktoś inny, kompletnie jej obcy.
- A jednak przyszłaś tu, by mnie ratować. Nie pomyślałaś, że dałbym sobie rade sam? - Rozszerzyłam oczy w zdumieniu. O czym on w ogóle mówił? Co w niego wstąpiło? Nie potrafiłam tego wszystkiego zrozumieć, to było... nie do uwierzenia. 
- Przyszliśmy, bo nam na tobie zależy idioto! - krzyknęłam, mając twarz całą od łez. 
- Bredzisz! - wrzasnął, po czym kopnął Simona w żebra tak, że odleciał parę metrów od Eleanor. Patrzyłam na to wszystko w wielkim szoku, co tu się do cholery wyrabiało?! Podszedł w moją stronę i uklęknął przy mnie. Chwycił mnie za podbródek, bałam się. Jednak nie o siebie, ale o to, kim stał się Leo.  Uniósł mą twarz tak, by nasze nosy się stykały i bym nie mogła uciec wzrokiem. 
- Kochasz mnie, El? - Nie byłam w stanie nic z siebie wydusić, więc kiwnęłam tylko głową potwierdzająco. - A kochasz Simona? - Zacisnęłam w zdenerwowaniu usta i straciłam panowanie nad ciałem. Kochałam go? Czy ja kochałam swojego trenera? Czy... to nie możliwe. Nie kochałam go, nie mogłam. Te pocałunki... były tylko czystym przypadkiem, chwilą zawahania! One nic nie znaczyły, naprawdę nic! 
- On jest tylko moim trenerem - syknęłam, na co on się roześmiał. Zacisnęłam pięści, czułam jak paznokcie wbijają mi się w skórę, na skutek sączyła się krew. O nic więcej nie zapytał, po prostu uderzył mnie w twarz. Splunęłam krwią na ziemie i zmierzyłam go ostrym wzrokiem. Jak to się stało, że najukochańsza mi osoba, stała po stronie zła? Dlaczego tego nie zauważyłam?
- Jak do tego doszło? Czemu stanąłeś po stronie demonów? - Musiałam wiedzieć, naprawdę musiałam wiedzieć. Nawet jeśli mnie zabije, chcę wiedzieć. Jak mogłam być tak ślepa i oddać swe serce łajdakowi? 
- Od samego początku spiskowałem z nimi. Uczęszczałem do akademii tylko po to, by ułatwić im dostęp i ofiarować potrzebne informacje. Myślisz, że jak doszło do porwania siostry Kathy? - Wstrzymałam powietrze, coś mi tu nie grało.
- A ci ludzie? Te numery na czołach? O co z nimi chodziło? 
- O nic, naiwniaczko. To miało was po prostu zmylić. Wy skupiacie się na tym, jaka będzie kolejna ofiara. Próbujecie rozwikłać łamigłówkę, a my w tym czasie planujemy atak na was. Dzięki temu zyskujemy na czasie i budujemy podziemny tunel. Już niedługo wszyscy, którzy tam przebywają, zginą. Czy to nie jest wspaniały plan? - Jak mogli być tak głupi! To miało sens, wszyscy się skupili na martwych, szukając jakiś poszlak. Wyszło na to, że utorowaliśmy łatwą drogę demonom do naszej akademii. Cholera, oni nie zdają sobie z tego sprawy! Natychmiast odepchnęłam go od siebie i kopnęłam w brzuch. 
- A ja kim dla ciebie byłam? No kim? Nic dla ciebie nie znaczyłam?! 
- Oh, przestań zrzędzić. Byłaś wspaniała w łóżku, ale nic poza tym. Trochę zabawy nikomu nie zaszkodzi, prawda? - Całe moje ciało sparaliżowało. Nie mogłam się ruszyć, nie byłam w stanie zrobić najmniejszego gestu. Wykorzystał mnie. Moje ciało, zaufanie i miłość. Jak można być tak bezdusznym? No jak?! Poczułam nagle jego palce na swojej szyi, które zaczęły mnie mocno uciskać. Przygwoździł mnie do ściany, by drugą ręką móc przejechać po szyi. Nie broniłam się, nie miałam na to siły. Przymknęłam powoli oczy, nic mnie już nie obchodziło. Wtedy poczułam potworny ból, wbił się w moją tętnicę szyjną i powoli wysysał moją krew. Robił to powoli i łapczywie oraz agresywnie. Chciał, bym odczuwała katusze i umierała powoli. Od samego początku byłam jego ofiarom. Dodatkowo w tym momencie już nic się dla mnie nie liczyło. Mogłam umrzeć, a co tam. Powoli stawałam się coraz to słabsza, odpływałam. Jęknęłam cicho, ale napewno nie z przyjemności. Czułam jak nadchodzi mój koniec, jeszcze trochę. Traciłam grunt pod nogami i świadomość własnej osoby.  Nie miałam już chęci do walki o swoje życie, o przyszłość. Dla mniej tej przyszłości nie było, teraz się nie liczyła. Zostałam zdradzona i wykorzystana w najgorszy sposób, jaki tylko może istnieć. Tak po prostu, jakby ktoś pstryknął palcami. 
- Eleanor! - usłyszałam krzyk, a następnie upadłam na zimną podłogę. Znałam ten głos, pamiętałam go. Był mi drogi, chociaż nie zdawałam sobie z tego sprawy. Nic nie widziałam, pochłaniała mnie ciemność. Ktoś wziął mnie w swoje ramiona i przycisnął do siebie. Czułam czyjąś dłoń na swoim policzku. Ten dotyk... był taki kojący. Dobry i przyjazny, grzał moje zmarznięte ciało. Cicho westchnęłam, coś mokrego spadło na moje czoło. Ktoś płakał, ktoś mnie wołał. Ja nie reagowałam.
- Eleanor, walcz! Błagam cię, walcz! Kathy, chodź tutaj! - Słyszałam odgłosy walki, byłam spokojniejsza. Odpływałam w czyiś ramionach. Dobrze wiedzieć, że nie umiera się w samotności. Czujesz jak marzniesz, ale i tak ktoś cię grzeje. Słyszysz bicie jego serca, kiedy twoje powoli ustaje. Nie wiedzieć czemu, było to dla mnie przyjemne. 
- Ona umiera...  - Ten głos... należał chyba do Rose. Tak, do niej. Ale w sumie, kto by to wiedział? To nie był Leo, on mnie chciał zabić. Chyba mu to wyszło. Oh, było coraz ciszej... Ich głosy... jakby gdzieś mi uciekały. 
- Eleanor, trzymaj się, no! Eleanor, nie możesz umrzeć. Kurwa! - To był Simon... Simon... - Eleanor, nie pozwalam ci! Jestem twoim mentorem, masz się mnie słuchać! Kurwa, kocham cię! - Mój mentor... Zabrania mi... Karze mi walczyć, mam być twarda. Ale tak trudno znaleźć w sobie siłę, jeszcze trochę, a to wszystko ustanie. Jednak... ostatnie dwa słowa jakoś zmuszały mnie do działania. Próbowałam wypłynąć z tej ciemności, ale trudno było znaleźć jasność.  
- Simon... - Udało się, powiedziałam coś. Nie do końca wiedziałam, co powiedziałam, ale lepsze to niż nic! Jednak sporo mnie to kosztowało. Ktoś ułożył swe dłonie na mostku. Otworzyłam lekko oczy, zmusiłam się do tego. Ujrzałam Simona, ale oślepiało mnie światło. Należało do Kathy. Jej dłonie mnie leczyły...
- Eleanor, będzie dobrze. - Znowu Simon. Dodawał mi otuchy, jak miło. Niestety, mój organizm tracił na sile. Oczy znowu mi opadły, a sama ja dałam się porwać ciemnością. Ostatnie co pamiętam, to zrozpaczony krzyk Simona...
Simon... 

Szablon wykonała Rowindale dla Zaczarowane-Szablony

poniedziałek, 14 kwietnia 2014

18 rozdział

Rozdział 18


Powoli świtało, więc ruszyliśmy w dalszą drogę. Tym razem Simon zamienił się miejscami z Carolyne, co w jakimś stopniu dało mi ulgę. Po tych wszystkich krępujących sytuacjach jakie przeszliśmy, trudno było zachować samokontrole i skupienie, wiedząc iż on idzie obok. Prawdopodobnie on odczuwał to samo, dlatego zaproponował zmianę z moją przyjaciółką.
Moim oczom ukazał się wielki zamek, który pasował do czasów średniowiecza. Trzeba było przyznać, że robił spore wrażenie, a w dodatku przywoływał ciarki na plecach. Im bliżej niego podchodziliśmy, tym stawał się większy. Widok był zniewalający, ale też ponury. Nie było to miejsce, które bym chciała zwiedzać w wolnym czasie. Nad budynkiem dostrzec można było ciemne chmury oraz kruki, które odstraszały turystów, o ile w ogóle tacy tu dochodzili.
- Jesteśmy na miejscu – odezwał się w pewnym momencie Willy, kiedy przystaliśmy przy wysokim murze. Dopiero po jakimś czasie zdałam sobie sprawę, że to tutaj jest kryjówka demonów i to tutaj trzymają Leo. Spojrzałam na niego zmieszana.
- Co dalej? – zapytałam. On nic nie odpowiedział, ale zaczął szukać czegoś w ziemi. Nie miałam pojęcia, co on wyprawia, lecz wolałam chyba nie pytać. Po paru sekundach na jego twarzy pojawił się triumfalny uśmiech i pociągnął jakiś uchwyt. Ukazała nam się dziura.
- Tędy wejdziemy. To sekretne wejście, o którym wiedzą tylko trzy osoby. Ja i dwie pokojówki, które używały tej drogi, by spotykać się potajemnie z rodziną – zaśmiał się, co było dla mnie niezrozumiałe. Jak można było śmiać się w takiej chwili?
Po prostu pokiwałam głową i skoczyłam na dół, a reszta powtórzyła mój wyczyn. To był cholernie ciasny tunel, przez co musieliśmy iść gęsiego. Ściany były oblepione pajęczynami i nic nie było widać. Dzięki magii Kathy, który w swych dłoniach wyczarowała płomienie, byliśmy w stanie coś ujrzeć.
- Tu jest strasznie. Nienawidzę takich miejsc. Jest brudno, a w dodatku to mieszkanie słodziutkich pajączków – zadrżała. Ona po prostu nienawidziła takich miejsc. Nikogo to w sumie nie zaskoczyło, ponieważ to dziewczyna pokroju „pomocy, pająk!”
- Zawsze mogło być gorzej – warknęłam, nawet nie zaszczycając ją swoim spojrzeniem – mogliśmy przepłynąć stawem, w którym były kijanki oraz inne stworzenia, przy których twoje pajączki byłyby naprawdę słodziutkie – już się zamknęła. Prawdopodobnie w myślach dziękowała Bogu, że trafił się taki tunel, a nie inny.
Marsz trwał z jakieś dwadzieścia minut, gdy w końcu znaleźliśmy się w zamkowej kuchni, która o dziwo była pusta. Spodziewałam się tu ludzi, czy raczej demonów, które coś by tutaj pichciły.
- Nasza służba składa się z ludzi. To jest pora, w której karmią demony swoją energią życiową, dlatego jest tak pusto – wytłumaczył mi Willy, widząc moje zaniepokojenie.
- To jaki plan? – odezwała się Rose, kurczowo trzymając się ramienia tego dobrego demona.
- Proponuje podzielić się na grupy – odezwał się Simon po raz pierwszy od dłuższego czasu – ja pójdę z Willym i Felixem, a Eleanor z Nicholausem i Kathy. Rose, ty będziesz razem z Carolyne i Tonym w tunelu. Będą cię chronić – rozkazał i nikt nie był w stanie mu się sprzeciwić. Co prawda, nie sądziłam, że nasze relacje przyczynią się do tego, że nie będziemy razem w grupie, ale nie potrafiłam powiedzieć „chcę iść z tobą!”. Liczył się tylko Leo – my pójdziemy przejrzeć piwnice i parter. Wy pierwsze i drugie piętro. Jasne? – zapytał tonem, który nie przyjmował sprzeciwu.
 Nawet Nicholaus nie miał nastrojów do żartów w takiej sytuacji. Musiałam przyznać, że podziwiał opanowanie Simona. Jego bezpośredniość i jasność umysłu były niezawodne, był idealnym przywódcą. Cieszyłam się, że to akurat on prowadzi tą misję.
- Macie mikrofalówki? – spytał i wszyscy kiwnęli głową – jesteśmy w kontakcie. Uważajcie na siebie – w tej chwili spojrzał mi prosto w oczy, a ja posłałam mu pocieszający uśmiech - ruszamy – i wszyscy się rozproszyli.
 Biegłam najszybciej jak się dało, ale też cicho, by nikt mnie nie usłyszał. Kathy nie została w tunelu tylko dlatego, bo władała magią i mogła jej użyć w razie potrzeby. Krótką mowiąc, była bardzo przydatna. Jednak coś mnie w niej niepokoiło. Może to, że chciała mnie zabić i nie potrafiłam jej zaufać? Tak, pewnie to. Ona była odzwierciedleniem czystego zła, zaraz po demonach. Takie miałam o niej zdanie i nic nie mogło tego zmienić. Nie w jej przypadku.
- Eleanor, wchodzimy – szepnął do mnie Nicholaus – Kathy, zabezpieczaj tyły.
- Tak jest – odpowiedziałyśmy wspólnie.
Blondynka przy pomocy magii, cicho otworzyła drzwi. On wszedł jako pierwszy, a ja zaraz za nim. Zesztywniałam. Nie wiedziałam co myśleć o tym, co zobaczyłam. Osobą, którą kochałam odkąd pamiętałam, leżała bezsilnie na ziemi, a jego ręce przykute były do ściany. Na twarzy widać było zarost, a oczy były przepełnione cierpieniem. Po moim policzku popłynęła łza. Podbiegłam do niego i uklękłam przed nim.
- Tato… - zajęczałam. Chwyciłam jego twarz w dłonie – tato, co ty tutaj robisz? – spytałam przejęta.
- Eleanor… – jego ciało było brudne od krwi oraz całe posiniaczone. Wiedziałam, że był torturowany, co bardzo mnie bolało. Jego widok, był straszny – uciekaj. Nie powinnaś tutaj w ogóle być, matka się pewnie… - zasyczał z bólu, który mu doskwierał – zamartwia – dokończył, z trudem patrząc mi w oczy.
- Nie zostawię cię – płakałam. Zaczęłam szarpać łańcuch, który go więził – uratuje cię, zobaczysz – byłam nastawiona na straszny widok Leo, przygotowywałam się nawet na najgorsze. Mimo wszystko nie spodziewałam się tutaj ojca. Jak on tu się znalazł.
Nagle kajdanki się same otworzyły. Kathy. Mój ojciec natomiast opadł bezwładnie na mnie. Czułam jego pot oraz krew, którą był cały przesiąknięty. On był przecież niezwyciężony, nie mogłam uwierzyć, że dał się złapać. To była dla mnie rzecz niepojęta.
- Kathy, zabierz go do Rose i karz im uciekać. Muszą jak najszybciej znaleźć pomoc medyczną, nie obchodzi mnie w jaki sposób! – odezwał się kapitan mojej małej grupy.
- Nie, niech ucieka moja córka! Ona nie może tu umrzeć! – próbował wstać, ale na nic mu to wychodziło.
- Tato, spokojnie. Pójdziesz z nią do Rose. Ja musze uratować Leo.
- Nie możesz go już uratować – mówił poważnym tonem. Zamurowało mnie, ale po chwili milczenia stwierdziłam, że bredzi. Po tym co tu przeszedł, nie wiedział już co mówi.
- Weź go – rozkazałam. Dziewczyna wzięła go ode mnie, a ja na pożegnanie uścisnęłam jego dłoń. Robiło się coraz niebezpieczniej – znajdź nas potem, ale nie daj się złapać – spojrzałam na czarownice, a następnie razem z łowcą, ruszyliśmy dalej. Nie wiedziałam co mnie dalej spotka. Widok ojca w takim stanie, że nie mógł się sam poruszać, był czymś, czego za nić w świecie nie chciałabym widzieć. W takim razie, co się działo z Leo?

***

Bo dłuższym czasie, zostało nam ostatnie pomieszczenie. Miałam nadzieje, że przynajmniej Simon coś znalazł. Dotarcie do nas Kathy, zajęło jej raptem dziesięć minut i Nicholaus zdążył już o wszystkim powiadomić inne grupy. Wszyscy byli rzecz jasna wstrząśnięci tym, kogo więzili. Dziękowałam Bogu, że mój ojciec był żywy. To w tej chwili było ważne.
- Ostatnie drzwi – zauważyłam. Kathy przymknęła oczy na chwilę i stała nieruchomo.
- Wyczuwam tam energie Leo. I innych demonów – skomentowała, patrząc się na mnie uważnie …Wszyscy się na mnie uważnie patrzyli, czekali na moją odpowiedź. A ja? A ja stałam nieruchomo, bijąc się z własnymi myślami. Spojrzałam się na Nicholausa i wciągnęłam głęboko powietrze do płuc.
- Kathy, wezwiesz Simona. My wkroczymy – wyprzedził mnie kapitan. Posłałam mu uśmiech, który mówił „dziękuję”. Blond włosa dziewczyna pobiegła w bezpieczne miejsce, by bez problemu skontaktować się z drugą grupą. A mężczyzna jednym kopnięciem wywarzył drzwi i szybkim krokiem weszliśmy do pomieszczenia, gdzie Leo siedział na krześle. Z jego policzka ciekła krew. Spojrzał się na mnie zaskoczony, nie wierzył w to co widział. Moment mojego zawahania wykorzystała jedna z demonów. Kopnęła mnie w plecy i runęłam ciężko na ziemie. Natychmiast się otrząsnęłam i ruszyłam do walki. Zwinnie blokowałam jej ataki, by następnie oddać jej pięknym za nadobne. Kiedy biegła w moją stronę, by zaatakować mnie całym ciałem, ja cierpliwie stałam skupiona. Gdy była wystarczająco blisko, rękoma odbiłam się od jej ramion i przeskoczyłam jej ciało, jednocześnie z całej siły kopiąc ją w głowę. Upadła, tracąc przytomność. Wiedziałam, że na długo jej to nie powstrzyma, ale liczyła się każda sekunda. By dobić się do wampira, walczyłam z demonami. W końcu też napotkałam czarnowłosą, którą już miałam zaszczyt spotkać. Zacisnęłam pięści i wdałam się w bój. Jednak w pewnym momencie poczułam jej dłoń na mojej szyi.
- Cholera – syknęłam, patrząc się w jej złe oczy. Na jej twarzy pojawił się niebezpieczny uśmiech przybliżyła się do mnie, dusząc mnie coraz to mocniej. Próbowałam się jej wyrwać, znowu to samo!
- Twoja energia życiowa pachnie znakomicie, kochanie – rzekła, zaczynając ją w siebie wchłaniać. Nie miałam szans, nie miałam szans, nie miałam…Nagle osunęła się na ziemie, a ja wraz z nią, starając się wyrównać oddech.
- Nic ci nie jest? – ujrzałam zmartwioną twarz Simona. Lecz wtedy on upadł wprost na mnie. Cos się działo?! Przygarnęłam go do siebie i znieruchomiałam. Został ogłuszony paralizatorem. Jednak osoba, która stała nad nim…

- Ty… - zaczęłam, widząc ten diabelski uśmiech. Wśród nas był zdrajca. Czy ja naprawdę byłam tak nieuważna? 

Szablon wykonała Rowindale dla Zaczarowane-Szablony

piątek, 14 marca 2014

17 rozdział

Rozdział 17

Dotarliśmy do ciemnego lasu, gdzie mało co mogliśmy spostrzec. Nasza formacja nic się nie zmieniła, ja i Simon szukaliśmy potencjalnego zagrożenia w ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi podjąć tematu, nawet o durnej pogodzie. Kiedy byliśmy sami, czuliśmy się swobodnie. Jednak w zasięgu wzroki innych ludzi, czuliśmy się niezręczni. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, które brzmi „dlaczego?”. Sama dokładnie tego nie rozumiałam i tak naprawdę, zrozumieć nie chciałam.
- Eleanor! – krzyk Rose sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast skierowałam swój wzrok w jej stronę.
- Co się stało? – zapytałam, patrząc jak dziewczyna podnosi czarną bluzę. Rozszerzyłam oczy z zdziwienia i w jednej sekundzie znalazłam się obok niech, trzymając rzecz w swoich dłoniach – To jego… -wyjąkałam. Leo był tutaj, wiedziałam to. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałam się, że na bluzie jest dość sporo krwi – Oh nie… - ubranie mojego chłopaka samo wysunęło mi się z rąk, a ja opadłam bezwładnie na ziemie, powstrzymując łzy.
Zacisnęłam pięści, ponieważ zaczął wzbierać się we mnie gniew. Zaczęłam walić w ziemie, moja nadzieja na odzyskanie Leo żywego, osłabła. Bałam się, że nie żył, bałam się. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gdyby nie ja… gdyby nie, to na pewno by żył! Schowałam twarz w bluzę wampira i zdałam sobie sprawę, jak bardzo zła jestem. Tylko ktoś taki jak ja,  mógł narazić życie kogoś bliskiego. A teraz… teraz miałam go stracić. Z moich oczu poleciała łza. Kiedy wylądowała na jego bluzie, która pochłonięta była typowym aromatem Leo, zobaczyłam jego uśmiech…

Spacerowałam po korytarzu cała zmarnowana. Znowu dostałam ochrzan za swoje nieodpowiedzialne zachowanie od dyrektora! To nie była moja wina, ze ten walnięty kot, skoczył do ich pieca. Ja go chciałam tylko wykąpać, tak jak mi kazano. A teraz wszystko poszło na moje barki. Uważają mnie za winną śmierci pupilka głowy tego budynku. Najwyżej kupie mu nowe puchate stworzenie i wszyscy będą szczęśliwi.
Wyjrzałam przez okno. Deszcz padał beztrosko, nie przejmując się niczym. Krople deszczu zjeżdżały po śliskiej szybie, ciesząc się samą chwilą. Żadne kary, żadne błahostki, żadne rozkazy, żadne problemy ich nie dotyczyły. Robiły to, co zawsze.
Spadały na ziemię.
Ludzie raz narzekają, raz się radują czując przyjemne krople na swej twarzy. Potrafią tańczyć bez muzyki, nie zważając na mokre włosy czy ubrania. Deszcz, mógł pomóc zapomnieć o złych chwilach, pozwolić cieszyć się życiem. Jednak nie zawsze jest taki dobry. Ma niszczycielską moc, która może mniszyć wszystkie budynki i każdego pozabijać.
Gwałtownie wybiegłam z akademii, skacząc jak małe dziecko po trawie i śmiejąc się w niebogłosy. Śpiewałam jakieś stare piosenki, których większość mieszkańców tego miasta może już nie pamiętać. Patrząc z takiej perspektywy,  moje pierwsze chwile tutaj, nie były takie straszne. Deszcz, wprawiał mnie w cudowny humor.
Kątem oka spostrzegłam jezioro. Uśmiechnęłam się przebiegle i pobiegłam w jego stronę, by następnie do niego wskoczyć. Czułam się jak małe dziecko. Nurkowałam i wypluwałam wodę z moich ust, udając, że robie fontannę. Małe są to rzeczy, jednak dla człowieka bardzo ważne. Bo jeśli nie potrafimy cieszyć się błahymi rzeczami, nie będziemy mogli cieszyć się własnym życiem.
Wtedy piorun uderzył w drzewo. Nim udało mi się to spostrzec, poczułam straszny ból w głowie i na chwilę straciłam przytomność. Obudziłam się na trawie, a pierwsze co ujrzałam, to zatroskany uśmiech jakiegoś chłopaka, a dokładniej wampira.
- Co się stało? – zapytałam, rozglądając się dookoła siebie. Dłonią chwyciłam się za głowo i syknęłam z bólu.
- Uderzyłaś się w głowę. Drzewo na ciebie spadło, wiesz? – zaśmiał się, widząc, że mój stan jest poprawny – dlaczego kąpałaś się w taką pogodę? – zapytał.
- Sama nie wiem. Żyłam pełnią życia – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wtedy ten, pokiwał z niedowierzanie głową i westchnął rozbawiony.
- Igrasz ze śmiercią – rzekł, by następnie zdjąć z siebie czarną bluzę i nałożyć ja na moje ramiona. Opatuliłam się nią, bo było mi jednak już trochę chłodno.
- Dziękuję.
- Nic się nie stało. Jestem Leo, a ty?
- Eleanor.

To nagłe wspomnienie doprowadziło mnie do furii. Wbijałam moje paznokcie w skórę, aż zaczęła sączyć się z niej krew. W tej chwili, chciałam zabić te cholerne demony, wytępić. Ta rasa nie miała prawa istnieć, nie wiedziałam nawet kiedy rzuciłam się na Willy’ego. On zaskoczony, nie wiedział co zrobić, więc po prostu się nie ruszał. Teraz widziałam w nim tylko demona, nie panowałam nad sobą. Słyszałam krzyki Rose, ale wydawało mi się, że dobiegają one z daleka.
- Dlaczego? Dlaczego?! – Wydarłam się – Dlaczego wy istniejecie? Jak możecie krzywdzić niewinne istoty! Sprawia wam to przyjemność? Podnieca was to?! – nie wiedziałam co mówię. Owszem, Willy był inny i zdawałam sobie z tego sprawę. Mimo wszystko, reprezentował swój gatunek i nie widziałam w nim tej dobrej osoby. To strasznie
Poczułam na swoich ramionach czyść dotyk.
- Eleanor – wypowiedział moje imię.
Jego głos, sprowadził mnie na ziemie. Od razu się ocknęłam i puściłam mężczyznę. Wstałam z niego nie pewnie rozejrzałam się. Miny moich towarzyszy… ich oczy były wystraszone. Blondynka w dłoni miała już wyczarowaną kule energii, którą chciała mnie trafić. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył i plecami dotknęłam Simona. Człowieka, który sprowadził mnie do porządku.
Ich oczy… jakby widzieli we mnie diabła.
- Ja… - wydusiłam, czując jak ciało mi mrowieje. Zamknęłam oczy i zaczęłam biec, nie ważne gdzie. Chciałam uciec przed tym wzrokiem, jak mogłam to zrobić?
Biegłam jakieś dwadzieścia minut, a następnie przysiadłam pod jakimś drzewie i dałam upust łzą. Płakałam jak niemowlak, który bał się, że go mama zostawi. Co miałam robić? Czułam się taka samotna… w mojej głowie zrodził się obraz martwego Leo. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. Co jeśli on już nie żył? Jeśli przez moją głupotę, już nigdy nie dane mi będzie zobaczyć jego czułych oczu? Nie wybaczę sobie tego.
- El… - otworzyłam ze zdziwieniem oczy i ujrzałam Simona, który kucał naprzeciw mnie i trzymał mnie za kolano, dodając mi nieświadomie jakiejś otuchy i ciepła.
- Zostaw mnie. Zostaw mnie samą. Najlepiej wróćcie do akademii i pozwólcie mi samej go uratować – wysyczałam, chowając twarz w nogi. Mój mentor westchnął głęboko i przysiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i przyciągając mnie do siebie. Oparłam się głową o jego klatkę piersiową i trwaliśmy w takim milczeniu jakieś pół godziny. Dopiero później zabrał głos.
-Eleanor, posłuchaj mnie teraz uważnie. Bluza, którą znaleźliśmy nie jest dowodem na to, że on nie żyje. Uważam, że mamy dużą szanse na uratowanie go, wiesz? Nikt nie obwinia cię za to, że straciłaś panowanie nad sobą. W końcu do twojej głowy mogło przyjść wiele złowrogich obrazów, które odebrały ci jasność myślenia. Ważne jest to, by się nie poddawać i mieć w sobie wolę walki. Szkolisz się na łowcę i masz ogromny potencjał. Dlatego też, nie możesz zrezygnować. Wiara jest kluczem, do sukcesu. Jeśli jej nie posiadasz, przegrasz, a Leo zginie. Rozumiesz? – uniosłam głowę i spojrzałam się w jego oczy, wyraźnie zaskoczona jego słowami. W jakiś sposób do mnie przemówiły.
Kciukiem wytarł moją łzę, by następnie musnąć nim moje usta. Mimowolnie je rozchyliłam, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Jego twarz powoli się do mnie zbliżała, coraz bardziej czułam na sobie jego nierówny oddech. Kiedy nasze usta w końcu się spotkały, przez moje ciało przeleciały dziwne iskierki. W tej sekundzie, przestałam myśleć o wszystkim. Liczył się tylko on i nasz pocałunek. Chwyciłam go za kark i włosy, by mocniej go do siebie przyciągnąć. Opatulił mnie rękoma, jakby trzymał jakiś cenny relikt i nie chciał, by stała mu się krzywda. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, a żadne z nas nie było w stanie się opanować. Delikatnie ułożył mnie na liściach, gdzie oplotłam go nogami, a on sam dłonią przejeżdżał po moich biodrach. Czułam dreszcze w każdym miejscu, w którym on mnie dotykał. To uczucie było wspaniałe, czegoś takiego nigdy nie czułam. Przypomniał mi się trening, to uczucie… zdałam sobie sprawę, że Simon wspiera w mnie w cholernie w trudnych chwilach. Jednak do głowy wkradła mi się też nasza rozmowa, po pierwszym pocałunku.
Olivia.
Odsunęłam się od niego jak poparzona. Obydwoje zaczęliśmy łapać oddech.
- Simon, co my robimy? Ty masz się żenić, a ja powinnam myśleć tylko o Leo. Powinnam pragnąć go uratować, nic więcej.
- Eleanor, ja…
- Zamknij się. Pamiętasz, co ci powiedziałam na treningu? – podniosłam delikatnie głos. Kiwnął głową i następnie wstał, by otrzepać swoje spodnie.

- Czas iść, bo zaraz zaczną nas szukać – zmienił temat. Spuściłam głowę na dół i przegryzłam w bezsilności dolną wargę. Wstałam i ruszyłam za nim, karcąc się w myślach za to zdarzenie. Nie zasługiwałam na miłość Leo…Rozdział 17

Dotarliśmy do ciemnego lasu, gdzie mało co mogliśmy spostrzec. Nasza formacja nic się nie zmieniła, ja i Simon szukaliśmy potencjalnego zagrożenia w ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi podjąć tematu, nawet o durnej pogodzie. Kiedy byliśmy sami, czuliśmy się swobodnie. Jednak w zasięgu wzroki innych ludzi, czuliśmy się niezręczni. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, które brzmi „dlaczego?”. Sama dokładnie tego nie rozumiałam i tak naprawdę, zrozumieć nie chciałam.
- Eleanor! – krzyk Rose sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast skierowałam swój wzrok w jej stronę.
- Co się stało? – zapytałam, patrząc jak dziewczyna podnosi czarną bluzę. Rozszerzyłam oczy z zdziwienia i w jednej sekundzie znalazłam się obok niech, trzymając rzecz w swoich dłoniach – To jego… -wyjąkałam. Leo był tutaj, wiedziałam to. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałam się, że na bluzie jest dość sporo krwi – Oh nie… - ubranie mojego chłopaka samo wysunęło mi się z rąk, a ja opadłam bezwładnie na ziemie, powstrzymując łzy.
Zacisnęłam pięści, ponieważ zaczął wzbierać się we mnie gniew. Zaczęłam walić w ziemie, moja nadzieja na odzyskanie Leo żywego, osłabła. Bałam się, że nie żył, bałam się. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gdyby nie ja… gdyby nie, to na pewno by żył! Schowałam twarz w bluzę wampira i zdałam sobie sprawę, jak bardzo zła jestem. Tylko ktoś taki jak ja,  mógł narazić życie kogoś bliskiego. A teraz… teraz miałam go stracić. Z moich oczu poleciała łza. Kiedy wylądowała na jego bluzie, która pochłonięta była typowym aromatem Leo, zobaczyłam jego uśmiech…

Spacerowałam po korytarzu cała zmarnowana. Znowu dostałam ochrzan za swoje nieodpowiedzialne zachowanie od dyrektora! To nie była moja wina, ze ten walnięty kot, skoczył do ich pieca. Ja go chciałam tylko wykąpać, tak jak mi kazano. A teraz wszystko poszło na moje barki. Uważają mnie za winną śmierci pupilka głowy tego budynku. Najwyżej kupie mu nowe puchate stworzenie i wszyscy będą szczęśliwi.
Wyjrzałam przez okno. Deszcz padał beztrosko, nie przejmując się niczym. Krople deszczu zjeżdżały po śliskiej szybie, ciesząc się samą chwilą. Żadne kary, żadne błahostki, żadne rozkazy, żadne problemy ich nie dotyczyły. Robiły to, co zawsze.
Spadały na ziemię.
Ludzie raz narzekają, raz się radują czując przyjemne krople na swej twarzy. Potrafią tańczyć bez muzyki, nie zważając na mokre włosy czy ubrania. Deszcz, mógł pomóc zapomnieć o złych chwilach, pozwolić cieszyć się życiem. Jednak nie zawsze jest taki dobry. Ma niszczycielską moc, która może mniszyć wszystkie budynki i każdego pozabijać.
Gwałtownie wybiegłam z akademii, skacząc jak małe dziecko po trawie i śmiejąc się w niebogłosy. Śpiewałam jakieś stare piosenki, których większość mieszkańców tego miasta może już nie pamiętać. Patrząc z takiej perspektywy,  moje pierwsze chwile tutaj, nie były takie straszne. Deszcz, wprawiał mnie w cudowny humor.
Kątem oka spostrzegłam jezioro. Uśmiechnęłam się przebiegle i pobiegłam w jego stronę, by następnie do niego wskoczyć. Czułam się jak małe dziecko. Nurkowałam i wypluwałam wodę z moich ust, udając, że robie fontannę. Małe są to rzeczy, jednak dla człowieka bardzo ważne. Bo jeśli nie potrafimy cieszyć się błahymi rzeczami, nie będziemy mogli cieszyć się własnym życiem.
Wtedy piorun uderzył w drzewo. Nim udało mi się to spostrzec, poczułam straszny ból w głowie i na chwilę straciłam przytomność. Obudziłam się na trawie, a pierwsze co ujrzałam, to zatroskany uśmiech jakiegoś chłopaka, a dokładniej wampira.
- Co się stało? – zapytałam, rozglądając się dookoła siebie. Dłonią chwyciłam się za głowo i syknęłam z bólu.
- Uderzyłaś się w głowę. Drzewo na ciebie spadło, wiesz? – zaśmiał się, widząc, że mój stan jest poprawny – dlaczego kąpałaś się w taką pogodę? – zapytał.
- Sama nie wiem. Żyłam pełnią życia – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wtedy ten, pokiwał z niedowierzanie głową i westchnął rozbawiony.
- Igrasz ze śmiercią – rzekł, by następnie zdjąć z siebie czarną bluzę i nałożyć ja na moje ramiona. Opatuliłam się nią, bo było mi jednak już trochę chłodno.
- Dziękuję.
- Nic się nie stało. Jestem Leo, a ty?
- Eleanor.

To nagłe wspomnienie doprowadziło mnie do furii. Wbijałam moje paznokcie w skórę, aż zaczęła sączyć się z niej krew. W tej chwili, chciałam zabić te cholerne demony, wytępić. Ta rasa nie miała prawa istnieć, nie wiedziałam nawet kiedy rzuciłam się na Willy’ego. On zaskoczony, nie wiedział co zrobić, więc po prostu się nie ruszał. Teraz widziałam w nim tylko demona, nie panowałam nad sobą. Słyszałam krzyki Rose, ale wydawało mi się, że dobiegają one z daleka.
- Dlaczego? Dlaczego?! – Wydarłam się – Dlaczego wy istniejecie? Jak możecie krzywdzić niewinne istoty! Sprawia wam to przyjemność? Podnieca was to?! – nie wiedziałam co mówię. Owszem, Willy był inny i zdawałam sobie z tego sprawę. Mimo wszystko, reprezentował swój gatunek i nie widziałam w nim tej dobrej osoby. To strasznie
Poczułam na swoich ramionach czyść dotyk.
- Eleanor – wypowiedział moje imię.
Jego głos, sprowadził mnie na ziemie. Od razu się ocknęłam i puściłam mężczyznę. Wstałam z niego nie pewnie rozejrzałam się. Miny moich towarzyszy… ich oczy były wystraszone. Blondynka w dłoni miała już wyczarowaną kule energii, którą chciała mnie trafić. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył i plecami dotknęłam Simona. Człowieka, który sprowadził mnie do porządku.
Ich oczy… jakby widzieli we mnie diabła.
- Ja… - wydusiłam, czując jak ciało mi mrowieje. Zamknęłam oczy i zaczęłam biec, nie ważne gdzie. Chciałam uciec przed tym wzrokiem, jak mogłam to zrobić?
Biegłam jakieś dwadzieścia minut, a następnie przysiadłam pod jakimś drzewie i dałam upust łzą. Płakałam jak niemowlak, który bał się, że go mama zostawi. Co miałam robić? Czułam się taka samotna… w mojej głowie zrodził się obraz martwego Leo. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. Co jeśli on już nie żył? Jeśli przez moją głupotę, już nigdy nie dane mi będzie zobaczyć jego czułych oczu? Nie wybaczę sobie tego.
- El… - otworzyłam ze zdziwieniem oczy i ujrzałam Simona, który kucał naprzeciw mnie i trzymał mnie za kolano, dodając mi nieświadomie jakiejś otuchy i ciepła.
- Zostaw mnie. Zostaw mnie samą. Najlepiej wróćcie do akademii i pozwólcie mi samej go uratować – wysyczałam, chowając twarz w nogi. Mój mentor westchnął głęboko i przysiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i przyciągając mnie do siebie. Oparłam się głową o jego klatkę piersiową i trwaliśmy w takim milczeniu jakieś pół godziny. Dopiero później zabrał głos.
-Eleanor, posłuchaj mnie teraz uważnie. Bluza, którą znaleźliśmy nie jest dowodem na to, że on nie żyje. Uważam, że mamy dużą szanse na uratowanie go, wiesz? Nikt nie obwinia cię za to, że straciłaś panowanie nad sobą. W końcu do twojej głowy mogło przyjść wiele złowrogich obrazów, które odebrały ci jasność myślenia. Ważne jest to, by się nie poddawać i mieć w sobie wolę walki. Szkolisz się na łowcę i masz ogromny potencjał. Dlatego też, nie możesz zrezygnować. Wiara jest kluczem, do sukcesu. Jeśli jej nie posiadasz, przegrasz, a Leo zginie. Rozumiesz? – uniosłam głowę i spojrzałam się w jego oczy, wyraźnie zaskoczona jego słowami. W jakiś sposób do mnie przemówiły.
Kciukiem wytarł moją łzę, by następnie musnąć nim moje usta. Mimowolnie je rozchyliłam, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Jego twarz powoli się do mnie zbliżała, coraz bardziej czułam na sobie jego nierówny oddech. Kiedy nasze usta w końcu się spotkały, przez moje ciało przeleciały dziwne iskierki. W tej sekundzie, przestałam myśleć o wszystkim. Liczył się tylko on i nasz pocałunek. Chwyciłam go za kark i włosy, by mocniej go do siebie przyciągnąć. Opatulił mnie rękoma, jakby trzymał jakiś cenny relikt i nie chciał, by stała mu się krzywda. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, a żadne z nas nie było w stanie się opanować. Delikatnie ułożył mnie na liściach, gdzie oplotłam go nogami, a on sam dłonią przejeżdżał po moich biodrach. Czułam dreszcze w każdym miejscu, w którym on mnie dotykał. To uczucie było wspaniałe, czegoś takiego nigdy nie czułam. Przypomniał mi się trening, to uczucie… zdałam sobie sprawę, że Simon wspiera w mnie w cholernie w trudnych chwilach. Jednak do głowy wkradła mi się też nasza rozmowa, po pierwszym pocałunku.
Olivia.
Odsunęłam się od niego jak poparzona. Obydwoje zaczęliśmy łapać oddech.
- Simon, co my robimy? Ty masz się żenić, a ja powinnam myśleć tylko o Leo. Powinnam pragnąć go uratować, nic więcej.
- Eleanor, ja…
- Zamknij się. Pamiętasz, co ci powiedziałam na treningu? – podniosłam delikatnie głos. Kiwnął głową i następnie wstał, by otrzepać swoje spodnie.
- Czas iść, bo zaraz zaczną nas szukać – zmienił temat. Spuściłam głowę na dół i przegryzłam w bezsilności dolną wargę. Wstałam i ruszyłam za nim, karcąc się w myślach za to zdarzenie. Nie zasługiwałam na miłość Leo…Rozdział 17

Dotarliśmy do ciemnego lasu, gdzie mało co mogliśmy spostrzec. Nasza formacja nic się nie zmieniła, ja i Simon szukaliśmy potencjalnego zagrożenia w ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi podjąć tematu, nawet o durnej pogodzie. Kiedy byliśmy sami, czuliśmy się swobodnie. Jednak w zasięgu wzroki innych ludzi, czuliśmy się niezręczni. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, które brzmi „dlaczego?”. Sama dokładnie tego nie rozumiałam i tak naprawdę, zrozumieć nie chciałam.
- Eleanor! – krzyk Rose sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast skierowałam swój wzrok w jej stronę.
- Co się stało? – zapytałam, patrząc jak dziewczyna podnosi czarną bluzę. Rozszerzyłam oczy z zdziwienia i w jednej sekundzie znalazłam się obok niech, trzymając rzecz w swoich dłoniach – To jego… -wyjąkałam. Leo był tutaj, wiedziałam to. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałam się, że na bluzie jest dość sporo krwi – Oh nie… - ubranie mojego chłopaka samo wysunęło mi się z rąk, a ja opadłam bezwładnie na ziemie, powstrzymując łzy.
Zacisnęłam pięści, ponieważ zaczął wzbierać się we mnie gniew. Zaczęłam walić w ziemie, moja nadzieja na odzyskanie Leo żywego, osłabła. Bałam się, że nie żył, bałam się. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gdyby nie ja… gdyby nie, to na pewno by żył! Schowałam twarz w bluzę wampira i zdałam sobie sprawę, jak bardzo zła jestem. Tylko ktoś taki jak ja,  mógł narazić życie kogoś bliskiego. A teraz… teraz miałam go stracić. Z moich oczu poleciała łza. Kiedy wylądowała na jego bluzie, która pochłonięta była typowym aromatem Leo, zobaczyłam jego uśmiech…

Spacerowałam po korytarzu cała zmarnowana. Znowu dostałam ochrzan za swoje nieodpowiedzialne zachowanie od dyrektora! To nie była moja wina, ze ten walnięty kot, skoczył do ich pieca. Ja go chciałam tylko wykąpać, tak jak mi kazano. A teraz wszystko poszło na moje barki. Uważają mnie za winną śmierci pupilka głowy tego budynku. Najwyżej kupie mu nowe puchate stworzenie i wszyscy będą szczęśliwi.
Wyjrzałam przez okno. Deszcz padał beztrosko, nie przejmując się niczym. Krople deszczu zjeżdżały po śliskiej szybie, ciesząc się samą chwilą. Żadne kary, żadne błahostki, żadne rozkazy, żadne problemy ich nie dotyczyły. Robiły to, co zawsze.
Spadały na ziemię.
Ludzie raz narzekają, raz się radują czując przyjemne krople na swej twarzy. Potrafią tańczyć bez muzyki, nie zważając na mokre włosy czy ubrania. Deszcz, mógł pomóc zapomnieć o złych chwilach, pozwolić cieszyć się życiem. Jednak nie zawsze jest taki dobry. Ma niszczycielską moc, która może mniszyć wszystkie budynki i każdego pozabijać.
Gwałtownie wybiegłam z akademii, skacząc jak małe dziecko po trawie i śmiejąc się w niebogłosy. Śpiewałam jakieś stare piosenki, których większość mieszkańców tego miasta może już nie pamiętać. Patrząc z takiej perspektywy,  moje pierwsze chwile tutaj, nie były takie straszne. Deszcz, wprawiał mnie w cudowny humor.
Kątem oka spostrzegłam jezioro. Uśmiechnęłam się przebiegle i pobiegłam w jego stronę, by następnie do niego wskoczyć. Czułam się jak małe dziecko. Nurkowałam i wypluwałam wodę z moich ust, udając, że robie fontannę. Małe są to rzeczy, jednak dla człowieka bardzo ważne. Bo jeśli nie potrafimy cieszyć się błahymi rzeczami, nie będziemy mogli cieszyć się własnym życiem.
Wtedy piorun uderzył w drzewo. Nim udało mi się to spostrzec, poczułam straszny ból w głowie i na chwilę straciłam przytomność. Obudziłam się na trawie, a pierwsze co ujrzałam, to zatroskany uśmiech jakiegoś chłopaka, a dokładniej wampira.
- Co się stało? – zapytałam, rozglądając się dookoła siebie. Dłonią chwyciłam się za głowo i syknęłam z bólu.
- Uderzyłaś się w głowę. Drzewo na ciebie spadło, wiesz? – zaśmiał się, widząc, że mój stan jest poprawny – dlaczego kąpałaś się w taką pogodę? – zapytał.
- Sama nie wiem. Żyłam pełnią życia – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wtedy ten, pokiwał z niedowierzanie głową i westchnął rozbawiony.
- Igrasz ze śmiercią – rzekł, by następnie zdjąć z siebie czarną bluzę i nałożyć ja na moje ramiona. Opatuliłam się nią, bo było mi jednak już trochę chłodno.
- Dziękuję.
- Nic się nie stało. Jestem Leo, a ty?
- Eleanor.

To nagłe wspomnienie doprowadziło mnie do furii. Wbijałam moje paznokcie w skórę, aż zaczęła sączyć się z niej krew. W tej chwili, chciałam zabić te cholerne demony, wytępić. Ta rasa nie miała prawa istnieć, nie wiedziałam nawet kiedy rzuciłam się na Willy’ego. On zaskoczony, nie wiedział co zrobić, więc po prostu się nie ruszał. Teraz widziałam w nim tylko demona, nie panowałam nad sobą. Słyszałam krzyki Rose, ale wydawało mi się, że dobiegają one z daleka.
- Dlaczego? Dlaczego?! – Wydarłam się – Dlaczego wy istniejecie? Jak możecie krzywdzić niewinne istoty! Sprawia wam to przyjemność? Podnieca was to?! – nie wiedziałam co mówię. Owszem, Willy był inny i zdawałam sobie z tego sprawę. Mimo wszystko, reprezentował swój gatunek i nie widziałam w nim tej dobrej osoby. To strasznie
Poczułam na swoich ramionach czyść dotyk.
- Eleanor – wypowiedział moje imię.
Jego głos, sprowadził mnie na ziemie. Od razu się ocknęłam i puściłam mężczyznę. Wstałam z niego nie pewnie rozejrzałam się. Miny moich towarzyszy… ich oczy były wystraszone. Blondynka w dłoni miała już wyczarowaną kule energii, którą chciała mnie trafić. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył i plecami dotknęłam Simona. Człowieka, który sprowadził mnie do porządku.
Ich oczy… jakby widzieli we mnie diabła.
- Ja… - wydusiłam, czując jak ciało mi mrowieje. Zamknęłam oczy i zaczęłam biec, nie ważne gdzie. Chciałam uciec przed tym wzrokiem, jak mogłam to zrobić?
Biegłam jakieś dwadzieścia minut, a następnie przysiadłam pod jakimś drzewie i dałam upust łzą. Płakałam jak niemowlak, który bał się, że go mama zostawi. Co miałam robić? Czułam się taka samotna… w mojej głowie zrodził się obraz martwego Leo. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. Co jeśli on już nie żył? Jeśli przez moją głupotę, już nigdy nie dane mi będzie zobaczyć jego czułych oczu? Nie wybaczę sobie tego.
- El… - otworzyłam ze zdziwieniem oczy i ujrzałam Simona, który kucał naprzeciw mnie i trzymał mnie za kolano, dodając mi nieświadomie jakiejś otuchy i ciepła.
- Zostaw mnie. Zostaw mnie samą. Najlepiej wróćcie do akademii i pozwólcie mi samej go uratować – wysyczałam, chowając twarz w nogi. Mój mentor westchnął głęboko i przysiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i przyciągając mnie do siebie. Oparłam się głową o jego klatkę piersiową i trwaliśmy w takim milczeniu jakieś pół godziny. Dopiero później zabrał głos.
-Eleanor, posłuchaj mnie teraz uważnie. Bluza, którą znaleźliśmy nie jest dowodem na to, że on nie żyje. Uważam, że mamy dużą szanse na uratowanie go, wiesz? Nikt nie obwinia cię za to, że straciłaś panowanie nad sobą. W końcu do twojej głowy mogło przyjść wiele złowrogich obrazów, które odebrały ci jasność myślenia. Ważne jest to, by się nie poddawać i mieć w sobie wolę walki. Szkolisz się na łowcę i masz ogromny potencjał. Dlatego też, nie możesz zrezygnować. Wiara jest kluczem, do sukcesu. Jeśli jej nie posiadasz, przegrasz, a Leo zginie. Rozumiesz? – uniosłam głowę i spojrzałam się w jego oczy, wyraźnie zaskoczona jego słowami. W jakiś sposób do mnie przemówiły.
Kciukiem wytarł moją łzę, by następnie musnąć nim moje usta. Mimowolnie je rozchyliłam, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Jego twarz powoli się do mnie zbliżała, coraz bardziej czułam na sobie jego nierówny oddech. Kiedy nasze usta w końcu się spotkały, przez moje ciało przeleciały dziwne iskierki. W tej sekundzie, przestałam myśleć o wszystkim. Liczył się tylko on i nasz pocałunek. Chwyciłam go za kark i włosy, by mocniej go do siebie przyciągnąć. Opatulił mnie rękoma, jakby trzymał jakiś cenny relikt i nie chciał, by stała mu się krzywda. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, a żadne z nas nie było w stanie się opanować. Delikatnie ułożył mnie na liściach, gdzie oplotłam go nogami, a on sam dłonią przejeżdżał po moich biodrach. Czułam dreszcze w każdym miejscu, w którym on mnie dotykał. To uczucie było wspaniałe, czegoś takiego nigdy nie czułam. Przypomniał mi się trening, to uczucie… zdałam sobie sprawę, że Simon wspiera w mnie w cholernie w trudnych chwilach. Jednak do głowy wkradła mi się też nasza rozmowa, po pierwszym pocałunku.
Olivia.
Odsunęłam się od niego jak poparzona. Obydwoje zaczęliśmy łapać oddech.
- Simon, co my robimy? Ty masz się żenić, a ja powinnam myśleć tylko o Leo. Powinnam pragnąć go uratować, nic więcej.
- Eleanor, ja…
- Zamknij się. Pamiętasz, co ci powiedziałam na treningu? – podniosłam delikatnie głos. Kiwnął głową i następnie wstał, by otrzepać swoje spodnie.
- Czas iść, bo zaraz zaczną nas szukać – zmienił temat. Spuściłam głowę na dół i przegryzłam w bezsilności dolną wargę. Wstałam i ruszyłam za nim, karcąc się w myślach za to zdarzenie. Nie zasługiwałam na miłość Leo…Rozdział 17

Dotarliśmy do ciemnego lasu, gdzie mało co mogliśmy spostrzec. Nasza formacja nic się nie zmieniła, ja i Simon szukaliśmy potencjalnego zagrożenia w ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi podjąć tematu, nawet o durnej pogodzie. Kiedy byliśmy sami, czuliśmy się swobodnie. Jednak w zasięgu wzroki innych ludzi, czuliśmy się niezręczni. Nie potrafię odpowiedzieć na pytanie, które brzmi „dlaczego?”. Sama dokładnie tego nie rozumiałam i tak naprawdę, zrozumieć nie chciałam.
- Eleanor! – krzyk Rose sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast skierowałam swój wzrok w jej stronę.
- Co się stało? – zapytałam, patrząc jak dziewczyna podnosi czarną bluzę. Rozszerzyłam oczy z zdziwienia i w jednej sekundzie znalazłam się obok niech, trzymając rzecz w swoich dłoniach – To jego… -wyjąkałam. Leo był tutaj, wiedziałam to. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałam się, że na bluzie jest dość sporo krwi – Oh nie… - ubranie mojego chłopaka samo wysunęło mi się z rąk, a ja opadłam bezwładnie na ziemie, powstrzymując łzy.
Zacisnęłam pięści, ponieważ zaczął wzbierać się we mnie gniew. Zaczęłam walić w ziemie, moja nadzieja na odzyskanie Leo żywego, osłabła. Bałam się, że nie żył, bałam się. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gdyby nie ja… gdyby nie, to na pewno by żył! Schowałam twarz w bluzę wampira i zdałam sobie sprawę, jak bardzo zła jestem. Tylko ktoś taki jak ja,  mógł narazić życie kogoś bliskiego. A teraz… teraz miałam go stracić. Z moich oczu poleciała łza. Kiedy wylądowała na jego bluzie, która pochłonięta była typowym aromatem Leo, zobaczyłam jego uśmiech…

Spacerowałam po korytarzu cała zmarnowana. Znowu dostałam ochrzan za swoje nieodpowiedzialne zachowanie od dyrektora! To nie była moja wina, ze ten walnięty kot, skoczył do ich pieca. Ja go chciałam tylko wykąpać, tak jak mi kazano. A teraz wszystko poszło na moje barki. Uważają mnie za winną śmierci pupilka głowy tego budynku. Najwyżej kupie mu nowe puchate stworzenie i wszyscy będą szczęśliwi.
Wyjrzałam przez okno. Deszcz padał beztrosko, nie przejmując się niczym. Krople deszczu zjeżdżały po śliskiej szybie, ciesząc się samą chwilą. Żadne kary, żadne błahostki, żadne rozkazy, żadne problemy ich nie dotyczyły. Robiły to, co zawsze.
Spadały na ziemię.
Ludzie raz narzekają, raz się radują czując przyjemne krople na swej twarzy. Potrafią tańczyć bez muzyki, nie zważając na mokre włosy czy ubrania. Deszcz, mógł pomóc zapomnieć o złych chwilach, pozwolić cieszyć się życiem. Jednak nie zawsze jest taki dobry. Ma niszczycielską moc, która może mniszyć wszystkie budynki i każdego pozabijać.
Gwałtownie wybiegłam z akademii, skacząc jak małe dziecko po trawie i śmiejąc się w niebogłosy. Śpiewałam jakieś stare piosenki, których większość mieszkańców tego miasta może już nie pamiętać. Patrząc z takiej perspektywy,  moje pierwsze chwile tutaj, nie były takie straszne. Deszcz, wprawiał mnie w cudowny humor.
Kątem oka spostrzegłam jezioro. Uśmiechnęłam się przebiegle i pobiegłam w jego stronę, by następnie do niego wskoczyć. Czułam się jak małe dziecko. Nurkowałam i wypluwałam wodę z moich ust, udając, że robie fontannę. Małe są to rzeczy, jednak dla człowieka bardzo ważne. Bo jeśli nie potrafimy cieszyć się błahymi rzeczami, nie będziemy mogli cieszyć się własnym życiem.
Wtedy piorun uderzył w drzewo. Nim udało mi się to spostrzec, poczułam straszny ból w głowie i na chwilę straciłam przytomność. Obudziłam się na trawie, a pierwsze co ujrzałam, to zatroskany uśmiech jakiegoś chłopaka, a dokładniej wampira.
- Co się stało? – zapytałam, rozglądając się dookoła siebie. Dłonią chwyciłam się za głowo i syknęłam z bólu.
- Uderzyłaś się w głowę. Drzewo na ciebie spadło, wiesz? – zaśmiał się, widząc, że mój stan jest poprawny – dlaczego kąpałaś się w taką pogodę? – zapytał.
- Sama nie wiem. Żyłam pełnią życia – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wtedy ten, pokiwał z niedowierzanie głową i westchnął rozbawiony.
- Igrasz ze śmiercią – rzekł, by następnie zdjąć z siebie czarną bluzę i nałożyć ja na moje ramiona. Opatuliłam się nią, bo było mi jednak już trochę chłodno.
- Dziękuję.
- Nic się nie stało. Jestem Leo, a ty?
- Eleanor.

To nagłe wspomnienie doprowadziło mnie do furii. Wbijałam moje paznokcie w skórę, aż zaczęła sączyć się z niej krew. W tej chwili, chciałam zabić te cholerne demony, wytępić. Ta rasa nie miała prawa istnieć, nie wiedziałam nawet kiedy rzuciłam się na Willy’ego. On zaskoczony, nie wiedział co zrobić, więc po prostu się nie ruszał. Teraz widziałam w nim tylko demona, nie panowałam nad sobą. Słyszałam krzyki Rose, ale wydawało mi się, że dobiegają one z daleka.
- Dlaczego? Dlaczego?! – Wydarłam się – Dlaczego wy istniejecie? Jak możecie krzywdzić niewinne istoty! Sprawia wam to przyjemność? Podnieca was to?! – nie wiedziałam co mówię. Owszem, Willy był inny i zdawałam sobie z tego sprawę. Mimo wszystko, reprezentował swój gatunek i nie widziałam w nim tej dobrej osoby. To strasznie
Poczułam na swoich ramionach czyść dotyk.
- Eleanor – wypowiedział moje imię.
Jego głos, sprowadził mnie na ziemie. Od razu się ocknęłam i puściłam mężczyznę. Wstałam z niego nie pewnie rozejrzałam się. Miny moich towarzyszy… ich oczy były wystraszone. Blondynka w dłoni miała już wyczarowaną kule energii, którą chciała mnie trafić. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył i plecami dotknęłam Simona. Człowieka, który sprowadził mnie do porządku.
Ich oczy… jakby widzieli we mnie diabła.
- Ja… - wydusiłam, czując jak ciało mi mrowieje. Zamknęłam oczy i zaczęłam biec, nie ważne gdzie. Chciałam uciec przed tym wzrokiem, jak mogłam to zrobić?
Biegłam jakieś dwadzieścia minut, a następnie przysiadłam pod jakimś drzewie i dałam upust łzą. Płakałam jak niemowlak, który bał się, że go mama zostawi. Co miałam robić? Czułam się taka samotna… w mojej głowie zrodził się obraz martwego Leo. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. Co jeśli on już nie żył? Jeśli przez moją głupotę, już nigdy nie dane mi będzie zobaczyć jego czułych oczu? Nie wybaczę sobie tego.
- El… - otworzyłam ze zdziwieniem oczy i ujrzałam Simona, który kucał naprzeciw mnie i trzymał mnie za kolano, dodając mi nieświadomie jakiejś otuchy i ciepła.
- Zostaw mnie. Zostaw mnie samą. Najlepiej wróćcie do akademii i pozwólcie mi samej go uratować – wysyczałam, chowając twarz w nogi. Mój mentor westchnął głęboko i przysiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i przyciągając mnie do siebie. Oparłam się głową o jego klatkę piersiową i trwaliśmy w takim milczeniu jakieś pół godziny. Dopiero później zabrał głos.
-Eleanor, posłuchaj mnie teraz uważnie. Bluza, którą znaleźliśmy nie jest dowodem na to, że on nie żyje. Uważam, że mamy dużą szanse na uratowanie go, wiesz? Nikt nie obwinia cię za to, że straciłaś panowanie nad sobą. W końcu do twojej głowy mogło przyjść wiele złowrogich obrazów, które odebrały ci jasność myślenia. Ważne jest to, by się nie poddawać i mieć w sobie wolę walki. Szkolisz się na łowcę i masz ogromny potencjał. Dlatego też, nie możesz zrezygnować. Wiara jest kluczem, do sukcesu. Jeśli jej nie posiadasz, przegrasz, a Leo zginie. Rozumiesz? – uniosłam głowę i spojrzałam się w jego oczy, wyraźnie zaskoczona jego słowami. W jakiś sposób do mnie przemówiły.
Kciukiem wytarł moją łzę, by następnie musnąć nim moje usta. Mimowolnie je rozchyliłam, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Jego twarz powoli się do mnie zbliżała, coraz bardziej czułam na sobie jego nierówny oddech. Kiedy nasze usta w końcu się spotkały, przez moje ciało przeleciały dziwne iskierki. W tej sekundzie, przestałam myśleć o wszystkim. Liczył się tylko on i nasz pocałunek. Chwyciłam go za kark i włosy, by mocniej go do siebie przyciągnąć. Opatulił mnie rękoma, jakby trzymał jakiś cenny relikt i nie chciał, by stała mu się krzywda. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny, a żadne z nas nie było w stanie się opanować. Delikatnie ułożył mnie na liściach, gdzie oplotłam go nogami, a on sam dłonią przejeżdżał po moich biodrach. Czułam dreszcze w każdym miejscu, w którym on mnie dotykał. To uczucie było wspaniałe, czegoś takiego nigdy nie czułam. Przypomniał mi się trening, to uczucie… zdałam sobie sprawę, że Simon wspiera w mnie w cholernie w trudnych chwilach. Jednak do głowy wkradła mi się też nasza rozmowa, po pierwszym pocałunku.
Olivia.
Odsunęłam się od niego jak poparzona. Obydwoje zaczęliśmy łapać oddech.
- Simon, co my robimy? Ty masz się żenić, a ja powinnam myśleć tylko o Leo. Powinnam pragnąć go uratować, nic więcej.
- Eleanor, ja…
- Zamknij się. Pamiętasz, co ci powiedziałam na treningu? – podniosłam delikatnie głos. Kiwnął głową i następnie wstał, by otrzepać swoje spodnie.
- Czas iść, bo zaraz zaczną nas szukać – zmienił temat. Spuściłam głowę na dół i przegryzłam w bezsilności dolną wargę. Wstałam i ruszyłam za nim, karcąc się w myślach za to zdarzenie. Nie zasługiwałam na miłość Leo… 



Tak, brak weny dopadł moją skromną osobę. Oddaje wam więc nowy rozdział. bardzo was przepraszam. Trochę się rozpisałam tutaj, ale mam nadzieje, ze nie macie mi tego za złe. 

Szablon wykonała Rowindale dla Zaczarowane-Szablony
>