Rozdział 17
Dotarliśmy do ciemnego lasu, gdzie mało co mogliśmy
spostrzec. Nasza formacja nic się nie zmieniła, ja i Simon szukaliśmy
potencjalnego zagrożenia w ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi podjąć tematu,
nawet o durnej pogodzie. Kiedy byliśmy sami, czuliśmy się swobodnie. Jednak w
zasięgu wzroki innych ludzi, czuliśmy się niezręczni. Nie potrafię odpowiedzieć
na pytanie, które brzmi „dlaczego?”. Sama dokładnie tego nie rozumiałam i tak
naprawdę, zrozumieć nie chciałam.
- Eleanor! – krzyk Rose sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast
skierowałam swój wzrok w jej stronę.
- Co się stało? – zapytałam, patrząc jak dziewczyna podnosi
czarną bluzę. Rozszerzyłam oczy z zdziwienia i w jednej sekundzie znalazłam się
obok niech, trzymając rzecz w swoich dłoniach – To jego… -wyjąkałam. Leo był
tutaj, wiedziałam to. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałam się, że na bluzie
jest dość sporo krwi – Oh nie… - ubranie mojego chłopaka samo wysunęło mi się z
rąk, a ja opadłam bezwładnie na ziemie, powstrzymując łzy.
Zacisnęłam pięści, ponieważ zaczął wzbierać się we mnie
gniew. Zaczęłam walić w ziemie, moja nadzieja na odzyskanie Leo żywego, osłabła.
Bałam się, że nie żył, bałam się. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gdyby
nie ja… gdyby nie, to na pewno by żył! Schowałam twarz w bluzę wampira i zdałam
sobie sprawę, jak bardzo zła jestem. Tylko ktoś taki jak ja, mógł narazić życie kogoś bliskiego. A teraz…
teraz miałam go stracić. Z moich oczu poleciała łza. Kiedy wylądowała na jego
bluzie, która pochłonięta była typowym aromatem Leo, zobaczyłam jego uśmiech…
Spacerowałam po
korytarzu cała zmarnowana. Znowu dostałam ochrzan za swoje nieodpowiedzialne
zachowanie od dyrektora! To nie była moja wina, ze ten walnięty kot, skoczył do
ich pieca. Ja go chciałam tylko wykąpać, tak jak mi kazano. A teraz wszystko
poszło na moje barki. Uważają mnie za winną śmierci pupilka głowy tego budynku.
Najwyżej kupie mu nowe puchate stworzenie i wszyscy będą szczęśliwi.
Wyjrzałam przez okno.
Deszcz padał beztrosko, nie przejmując się niczym. Krople deszczu zjeżdżały po
śliskiej szybie, ciesząc się samą chwilą. Żadne kary, żadne błahostki, żadne
rozkazy, żadne problemy ich nie dotyczyły. Robiły to, co zawsze.
Spadały na ziemię.
Ludzie raz narzekają,
raz się radują czując przyjemne krople na swej twarzy. Potrafią tańczyć bez
muzyki, nie zważając na mokre włosy czy ubrania. Deszcz, mógł pomóc zapomnieć o
złych chwilach, pozwolić cieszyć się życiem. Jednak nie zawsze jest taki dobry.
Ma niszczycielską moc, która może mniszyć wszystkie budynki i każdego pozabijać.
Gwałtownie wybiegłam z
akademii, skacząc jak małe dziecko po trawie i śmiejąc się w niebogłosy. Śpiewałam
jakieś stare piosenki, których większość mieszkańców tego miasta może już nie
pamiętać. Patrząc z takiej perspektywy,
moje pierwsze chwile tutaj, nie były takie straszne. Deszcz, wprawiał
mnie w cudowny humor.
Kątem oka spostrzegłam
jezioro. Uśmiechnęłam się przebiegle i pobiegłam w jego stronę, by następnie do
niego wskoczyć. Czułam się jak małe dziecko. Nurkowałam i wypluwałam wodę z
moich ust, udając, że robie fontannę. Małe są to rzeczy, jednak dla człowieka
bardzo ważne. Bo jeśli nie potrafimy cieszyć się błahymi rzeczami, nie będziemy
mogli cieszyć się własnym życiem.
Wtedy piorun uderzył w
drzewo. Nim udało mi się to spostrzec, poczułam straszny ból w głowie i na
chwilę straciłam przytomność. Obudziłam się na trawie, a pierwsze co ujrzałam,
to zatroskany uśmiech jakiegoś chłopaka, a dokładniej wampira.
- Co się stało? –
zapytałam, rozglądając się dookoła siebie. Dłonią chwyciłam się za głowo i
syknęłam z bólu.
- Uderzyłaś się w głowę.
Drzewo na ciebie spadło, wiesz? – zaśmiał się, widząc, że mój stan jest
poprawny – dlaczego kąpałaś się w taką pogodę? – zapytał.
- Sama nie wiem. Żyłam
pełnią życia – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wtedy ten, pokiwał z
niedowierzanie głową i westchnął rozbawiony.
- Igrasz ze śmiercią –
rzekł, by następnie zdjąć z siebie czarną bluzę i nałożyć ja na moje ramiona. Opatuliłam
się nią, bo było mi jednak już trochę chłodno.
- Dziękuję.
- Nic się nie stało.
Jestem Leo, a ty?
- Eleanor.
To nagłe wspomnienie doprowadziło mnie do furii. Wbijałam
moje paznokcie w skórę, aż zaczęła sączyć się z niej krew. W tej chwili, chciałam
zabić te cholerne demony, wytępić. Ta rasa nie miała prawa istnieć, nie wiedziałam
nawet kiedy rzuciłam się na Willy’ego. On zaskoczony, nie wiedział co zrobić,
więc po prostu się nie ruszał. Teraz widziałam w nim tylko demona, nie panowałam
nad sobą. Słyszałam krzyki Rose, ale wydawało mi się, że dobiegają one z
daleka.
- Dlaczego? Dlaczego?! – Wydarłam się – Dlaczego wy
istniejecie? Jak możecie krzywdzić niewinne istoty! Sprawia wam to przyjemność?
Podnieca was to?! – nie wiedziałam co mówię. Owszem, Willy był inny i zdawałam
sobie z tego sprawę. Mimo wszystko, reprezentował swój gatunek i nie widziałam
w nim tej dobrej osoby. To strasznie
Poczułam na swoich ramionach czyść dotyk.
- Eleanor – wypowiedział moje imię.
Jego głos, sprowadził mnie na ziemie. Od razu się ocknęłam i
puściłam mężczyznę. Wstałam z niego nie pewnie rozejrzałam się. Miny moich
towarzyszy… ich oczy były wystraszone. Blondynka w dłoni miała już wyczarowaną
kule energii, którą chciała mnie trafić. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył i
plecami dotknęłam Simona. Człowieka, który sprowadził mnie do porządku.
Ich oczy… jakby widzieli we mnie diabła.
- Ja… - wydusiłam, czując jak ciało mi mrowieje. Zamknęłam
oczy i zaczęłam biec, nie ważne gdzie. Chciałam uciec przed tym wzrokiem, jak
mogłam to zrobić?
Biegłam jakieś dwadzieścia minut, a następnie przysiadłam
pod jakimś drzewie i dałam upust łzą. Płakałam jak niemowlak, który bał się, że
go mama zostawi. Co miałam robić? Czułam się taka samotna… w mojej głowie
zrodził się obraz martwego Leo. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. Co jeśli
on już nie żył? Jeśli przez moją głupotę, już nigdy nie dane mi będzie zobaczyć
jego czułych oczu? Nie wybaczę sobie tego.
- El… - otworzyłam ze zdziwieniem oczy i ujrzałam Simona,
który kucał naprzeciw mnie i trzymał mnie za kolano, dodając mi nieświadomie
jakiejś otuchy i ciepła.
- Zostaw mnie. Zostaw mnie samą. Najlepiej wróćcie do
akademii i pozwólcie mi samej go uratować – wysyczałam, chowając twarz w nogi. Mój
mentor westchnął głęboko i przysiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i
przyciągając mnie do siebie. Oparłam się głową o jego klatkę piersiową i
trwaliśmy w takim milczeniu jakieś pół godziny. Dopiero później zabrał głos.
-Eleanor, posłuchaj mnie teraz uważnie. Bluza, którą
znaleźliśmy nie jest dowodem na to, że on nie żyje. Uważam, że mamy dużą szanse
na uratowanie go, wiesz? Nikt nie obwinia cię za to, że straciłaś panowanie nad
sobą. W końcu do twojej głowy mogło przyjść wiele złowrogich obrazów, które
odebrały ci jasność myślenia. Ważne jest to, by się nie poddawać i mieć w sobie
wolę walki. Szkolisz się na łowcę i masz ogromny potencjał. Dlatego też, nie
możesz zrezygnować. Wiara jest kluczem, do sukcesu. Jeśli jej nie posiadasz,
przegrasz, a Leo zginie. Rozumiesz? – uniosłam głowę i spojrzałam się w jego
oczy, wyraźnie zaskoczona jego słowami. W jakiś sposób do mnie przemówiły.
Kciukiem wytarł moją łzę, by następnie musnąć nim moje usta.
Mimowolnie je rozchyliłam, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Jego twarz
powoli się do mnie zbliżała, coraz bardziej czułam na sobie jego nierówny
oddech. Kiedy nasze usta w końcu się spotkały, przez moje ciało przeleciały
dziwne iskierki. W tej sekundzie, przestałam myśleć o wszystkim. Liczył się
tylko on i nasz pocałunek. Chwyciłam go za kark i włosy, by mocniej go do
siebie przyciągnąć. Opatulił mnie rękoma, jakby trzymał jakiś cenny relikt i
nie chciał, by stała mu się krzywda. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny,
a żadne z nas nie było w stanie się opanować. Delikatnie ułożył mnie na
liściach, gdzie oplotłam go nogami, a on sam dłonią przejeżdżał po moich
biodrach. Czułam dreszcze w każdym miejscu, w którym on mnie dotykał. To
uczucie było wspaniałe, czegoś takiego nigdy nie czułam. Przypomniał mi się
trening, to uczucie… zdałam sobie sprawę, że Simon wspiera w mnie w cholernie w
trudnych chwilach. Jednak do głowy wkradła mi się też nasza rozmowa, po
pierwszym pocałunku.
Olivia.
Odsunęłam się od niego jak poparzona. Obydwoje zaczęliśmy łapać
oddech.
- Simon, co my robimy? Ty masz się żenić, a ja powinnam
myśleć tylko o Leo. Powinnam pragnąć go uratować, nic więcej.
- Eleanor, ja…
- Zamknij się. Pamiętasz, co ci powiedziałam na treningu? –
podniosłam delikatnie głos. Kiwnął głową i następnie wstał, by otrzepać swoje
spodnie.
- Czas iść, bo zaraz zaczną nas szukać – zmienił temat. Spuściłam
głowę na dół i przegryzłam w bezsilności dolną wargę. Wstałam i ruszyłam za
nim, karcąc się w myślach za to zdarzenie. Nie zasługiwałam na miłość Leo…Rozdział 17
Dotarliśmy do ciemnego lasu, gdzie mało co mogliśmy
spostrzec. Nasza formacja nic się nie zmieniła, ja i Simon szukaliśmy
potencjalnego zagrożenia w ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi podjąć tematu,
nawet o durnej pogodzie. Kiedy byliśmy sami, czuliśmy się swobodnie. Jednak w
zasięgu wzroki innych ludzi, czuliśmy się niezręczni. Nie potrafię odpowiedzieć
na pytanie, które brzmi „dlaczego?”. Sama dokładnie tego nie rozumiałam i tak
naprawdę, zrozumieć nie chciałam.
- Eleanor! – krzyk Rose sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast
skierowałam swój wzrok w jej stronę.
- Co się stało? – zapytałam, patrząc jak dziewczyna podnosi
czarną bluzę. Rozszerzyłam oczy z zdziwienia i w jednej sekundzie znalazłam się
obok niech, trzymając rzecz w swoich dłoniach – To jego… -wyjąkałam. Leo był
tutaj, wiedziałam to. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałam się, że na bluzie
jest dość sporo krwi – Oh nie… - ubranie mojego chłopaka samo wysunęło mi się z
rąk, a ja opadłam bezwładnie na ziemie, powstrzymując łzy.
Zacisnęłam pięści, ponieważ zaczął wzbierać się we mnie
gniew. Zaczęłam walić w ziemie, moja nadzieja na odzyskanie Leo żywego, osłabła.
Bałam się, że nie żył, bałam się. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gdyby
nie ja… gdyby nie, to na pewno by żył! Schowałam twarz w bluzę wampira i zdałam
sobie sprawę, jak bardzo zła jestem. Tylko ktoś taki jak ja, mógł narazić życie kogoś bliskiego. A teraz…
teraz miałam go stracić. Z moich oczu poleciała łza. Kiedy wylądowała na jego
bluzie, która pochłonięta była typowym aromatem Leo, zobaczyłam jego uśmiech…
Spacerowałam po
korytarzu cała zmarnowana. Znowu dostałam ochrzan za swoje nieodpowiedzialne
zachowanie od dyrektora! To nie była moja wina, ze ten walnięty kot, skoczył do
ich pieca. Ja go chciałam tylko wykąpać, tak jak mi kazano. A teraz wszystko
poszło na moje barki. Uważają mnie za winną śmierci pupilka głowy tego budynku.
Najwyżej kupie mu nowe puchate stworzenie i wszyscy będą szczęśliwi.
Wyjrzałam przez okno.
Deszcz padał beztrosko, nie przejmując się niczym. Krople deszczu zjeżdżały po
śliskiej szybie, ciesząc się samą chwilą. Żadne kary, żadne błahostki, żadne
rozkazy, żadne problemy ich nie dotyczyły. Robiły to, co zawsze.
Spadały na ziemię.
Ludzie raz narzekają,
raz się radują czując przyjemne krople na swej twarzy. Potrafią tańczyć bez
muzyki, nie zważając na mokre włosy czy ubrania. Deszcz, mógł pomóc zapomnieć o
złych chwilach, pozwolić cieszyć się życiem. Jednak nie zawsze jest taki dobry.
Ma niszczycielską moc, która może mniszyć wszystkie budynki i każdego pozabijać.
Gwałtownie wybiegłam z
akademii, skacząc jak małe dziecko po trawie i śmiejąc się w niebogłosy. Śpiewałam
jakieś stare piosenki, których większość mieszkańców tego miasta może już nie
pamiętać. Patrząc z takiej perspektywy,
moje pierwsze chwile tutaj, nie były takie straszne. Deszcz, wprawiał
mnie w cudowny humor.
Kątem oka spostrzegłam
jezioro. Uśmiechnęłam się przebiegle i pobiegłam w jego stronę, by następnie do
niego wskoczyć. Czułam się jak małe dziecko. Nurkowałam i wypluwałam wodę z
moich ust, udając, że robie fontannę. Małe są to rzeczy, jednak dla człowieka
bardzo ważne. Bo jeśli nie potrafimy cieszyć się błahymi rzeczami, nie będziemy
mogli cieszyć się własnym życiem.
Wtedy piorun uderzył w
drzewo. Nim udało mi się to spostrzec, poczułam straszny ból w głowie i na
chwilę straciłam przytomność. Obudziłam się na trawie, a pierwsze co ujrzałam,
to zatroskany uśmiech jakiegoś chłopaka, a dokładniej wampira.
- Co się stało? –
zapytałam, rozglądając się dookoła siebie. Dłonią chwyciłam się za głowo i
syknęłam z bólu.
- Uderzyłaś się w głowę.
Drzewo na ciebie spadło, wiesz? – zaśmiał się, widząc, że mój stan jest
poprawny – dlaczego kąpałaś się w taką pogodę? – zapytał.
- Sama nie wiem. Żyłam
pełnią życia – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wtedy ten, pokiwał z
niedowierzanie głową i westchnął rozbawiony.
- Igrasz ze śmiercią –
rzekł, by następnie zdjąć z siebie czarną bluzę i nałożyć ja na moje ramiona. Opatuliłam
się nią, bo było mi jednak już trochę chłodno.
- Dziękuję.
- Nic się nie stało.
Jestem Leo, a ty?
- Eleanor.
To nagłe wspomnienie doprowadziło mnie do furii. Wbijałam
moje paznokcie w skórę, aż zaczęła sączyć się z niej krew. W tej chwili, chciałam
zabić te cholerne demony, wytępić. Ta rasa nie miała prawa istnieć, nie wiedziałam
nawet kiedy rzuciłam się na Willy’ego. On zaskoczony, nie wiedział co zrobić,
więc po prostu się nie ruszał. Teraz widziałam w nim tylko demona, nie panowałam
nad sobą. Słyszałam krzyki Rose, ale wydawało mi się, że dobiegają one z
daleka.
- Dlaczego? Dlaczego?! – Wydarłam się – Dlaczego wy
istniejecie? Jak możecie krzywdzić niewinne istoty! Sprawia wam to przyjemność?
Podnieca was to?! – nie wiedziałam co mówię. Owszem, Willy był inny i zdawałam
sobie z tego sprawę. Mimo wszystko, reprezentował swój gatunek i nie widziałam
w nim tej dobrej osoby. To strasznie
Poczułam na swoich ramionach czyść dotyk.
- Eleanor – wypowiedział moje imię.
Jego głos, sprowadził mnie na ziemie. Od razu się ocknęłam i
puściłam mężczyznę. Wstałam z niego nie pewnie rozejrzałam się. Miny moich
towarzyszy… ich oczy były wystraszone. Blondynka w dłoni miała już wyczarowaną
kule energii, którą chciała mnie trafić. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył i
plecami dotknęłam Simona. Człowieka, który sprowadził mnie do porządku.
Ich oczy… jakby widzieli we mnie diabła.
- Ja… - wydusiłam, czując jak ciało mi mrowieje. Zamknęłam
oczy i zaczęłam biec, nie ważne gdzie. Chciałam uciec przed tym wzrokiem, jak
mogłam to zrobić?
Biegłam jakieś dwadzieścia minut, a następnie przysiadłam
pod jakimś drzewie i dałam upust łzą. Płakałam jak niemowlak, który bał się, że
go mama zostawi. Co miałam robić? Czułam się taka samotna… w mojej głowie
zrodził się obraz martwego Leo. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. Co jeśli
on już nie żył? Jeśli przez moją głupotę, już nigdy nie dane mi będzie zobaczyć
jego czułych oczu? Nie wybaczę sobie tego.
- El… - otworzyłam ze zdziwieniem oczy i ujrzałam Simona,
który kucał naprzeciw mnie i trzymał mnie za kolano, dodając mi nieświadomie
jakiejś otuchy i ciepła.
- Zostaw mnie. Zostaw mnie samą. Najlepiej wróćcie do
akademii i pozwólcie mi samej go uratować – wysyczałam, chowając twarz w nogi. Mój
mentor westchnął głęboko i przysiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i
przyciągając mnie do siebie. Oparłam się głową o jego klatkę piersiową i
trwaliśmy w takim milczeniu jakieś pół godziny. Dopiero później zabrał głos.
-Eleanor, posłuchaj mnie teraz uważnie. Bluza, którą
znaleźliśmy nie jest dowodem na to, że on nie żyje. Uważam, że mamy dużą szanse
na uratowanie go, wiesz? Nikt nie obwinia cię za to, że straciłaś panowanie nad
sobą. W końcu do twojej głowy mogło przyjść wiele złowrogich obrazów, które
odebrały ci jasność myślenia. Ważne jest to, by się nie poddawać i mieć w sobie
wolę walki. Szkolisz się na łowcę i masz ogromny potencjał. Dlatego też, nie
możesz zrezygnować. Wiara jest kluczem, do sukcesu. Jeśli jej nie posiadasz,
przegrasz, a Leo zginie. Rozumiesz? – uniosłam głowę i spojrzałam się w jego
oczy, wyraźnie zaskoczona jego słowami. W jakiś sposób do mnie przemówiły.
Kciukiem wytarł moją łzę, by następnie musnąć nim moje usta.
Mimowolnie je rozchyliłam, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Jego twarz
powoli się do mnie zbliżała, coraz bardziej czułam na sobie jego nierówny
oddech. Kiedy nasze usta w końcu się spotkały, przez moje ciało przeleciały
dziwne iskierki. W tej sekundzie, przestałam myśleć o wszystkim. Liczył się
tylko on i nasz pocałunek. Chwyciłam go za kark i włosy, by mocniej go do
siebie przyciągnąć. Opatulił mnie rękoma, jakby trzymał jakiś cenny relikt i
nie chciał, by stała mu się krzywda. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny,
a żadne z nas nie było w stanie się opanować. Delikatnie ułożył mnie na
liściach, gdzie oplotłam go nogami, a on sam dłonią przejeżdżał po moich
biodrach. Czułam dreszcze w każdym miejscu, w którym on mnie dotykał. To
uczucie było wspaniałe, czegoś takiego nigdy nie czułam. Przypomniał mi się
trening, to uczucie… zdałam sobie sprawę, że Simon wspiera w mnie w cholernie w
trudnych chwilach. Jednak do głowy wkradła mi się też nasza rozmowa, po
pierwszym pocałunku.
Olivia.
Odsunęłam się od niego jak poparzona. Obydwoje zaczęliśmy łapać
oddech.
- Simon, co my robimy? Ty masz się żenić, a ja powinnam
myśleć tylko o Leo. Powinnam pragnąć go uratować, nic więcej.
- Eleanor, ja…
- Zamknij się. Pamiętasz, co ci powiedziałam na treningu? –
podniosłam delikatnie głos. Kiwnął głową i następnie wstał, by otrzepać swoje
spodnie.
- Czas iść, bo zaraz zaczną nas szukać – zmienił temat. Spuściłam
głowę na dół i przegryzłam w bezsilności dolną wargę. Wstałam i ruszyłam za
nim, karcąc się w myślach za to zdarzenie. Nie zasługiwałam na miłość Leo…Rozdział 17
Dotarliśmy do ciemnego lasu, gdzie mało co mogliśmy
spostrzec. Nasza formacja nic się nie zmieniła, ja i Simon szukaliśmy
potencjalnego zagrożenia w ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi podjąć tematu,
nawet o durnej pogodzie. Kiedy byliśmy sami, czuliśmy się swobodnie. Jednak w
zasięgu wzroki innych ludzi, czuliśmy się niezręczni. Nie potrafię odpowiedzieć
na pytanie, które brzmi „dlaczego?”. Sama dokładnie tego nie rozumiałam i tak
naprawdę, zrozumieć nie chciałam.
- Eleanor! – krzyk Rose sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast
skierowałam swój wzrok w jej stronę.
- Co się stało? – zapytałam, patrząc jak dziewczyna podnosi
czarną bluzę. Rozszerzyłam oczy z zdziwienia i w jednej sekundzie znalazłam się
obok niech, trzymając rzecz w swoich dłoniach – To jego… -wyjąkałam. Leo był
tutaj, wiedziałam to. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałam się, że na bluzie
jest dość sporo krwi – Oh nie… - ubranie mojego chłopaka samo wysunęło mi się z
rąk, a ja opadłam bezwładnie na ziemie, powstrzymując łzy.
Zacisnęłam pięści, ponieważ zaczął wzbierać się we mnie
gniew. Zaczęłam walić w ziemie, moja nadzieja na odzyskanie Leo żywego, osłabła.
Bałam się, że nie żył, bałam się. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gdyby
nie ja… gdyby nie, to na pewno by żył! Schowałam twarz w bluzę wampira i zdałam
sobie sprawę, jak bardzo zła jestem. Tylko ktoś taki jak ja, mógł narazić życie kogoś bliskiego. A teraz…
teraz miałam go stracić. Z moich oczu poleciała łza. Kiedy wylądowała na jego
bluzie, która pochłonięta była typowym aromatem Leo, zobaczyłam jego uśmiech…
Spacerowałam po
korytarzu cała zmarnowana. Znowu dostałam ochrzan za swoje nieodpowiedzialne
zachowanie od dyrektora! To nie była moja wina, ze ten walnięty kot, skoczył do
ich pieca. Ja go chciałam tylko wykąpać, tak jak mi kazano. A teraz wszystko
poszło na moje barki. Uważają mnie za winną śmierci pupilka głowy tego budynku.
Najwyżej kupie mu nowe puchate stworzenie i wszyscy będą szczęśliwi.
Wyjrzałam przez okno.
Deszcz padał beztrosko, nie przejmując się niczym. Krople deszczu zjeżdżały po
śliskiej szybie, ciesząc się samą chwilą. Żadne kary, żadne błahostki, żadne
rozkazy, żadne problemy ich nie dotyczyły. Robiły to, co zawsze.
Spadały na ziemię.
Ludzie raz narzekają,
raz się radują czując przyjemne krople na swej twarzy. Potrafią tańczyć bez
muzyki, nie zważając na mokre włosy czy ubrania. Deszcz, mógł pomóc zapomnieć o
złych chwilach, pozwolić cieszyć się życiem. Jednak nie zawsze jest taki dobry.
Ma niszczycielską moc, która może mniszyć wszystkie budynki i każdego pozabijać.
Gwałtownie wybiegłam z
akademii, skacząc jak małe dziecko po trawie i śmiejąc się w niebogłosy. Śpiewałam
jakieś stare piosenki, których większość mieszkańców tego miasta może już nie
pamiętać. Patrząc z takiej perspektywy,
moje pierwsze chwile tutaj, nie były takie straszne. Deszcz, wprawiał
mnie w cudowny humor.
Kątem oka spostrzegłam
jezioro. Uśmiechnęłam się przebiegle i pobiegłam w jego stronę, by następnie do
niego wskoczyć. Czułam się jak małe dziecko. Nurkowałam i wypluwałam wodę z
moich ust, udając, że robie fontannę. Małe są to rzeczy, jednak dla człowieka
bardzo ważne. Bo jeśli nie potrafimy cieszyć się błahymi rzeczami, nie będziemy
mogli cieszyć się własnym życiem.
Wtedy piorun uderzył w
drzewo. Nim udało mi się to spostrzec, poczułam straszny ból w głowie i na
chwilę straciłam przytomność. Obudziłam się na trawie, a pierwsze co ujrzałam,
to zatroskany uśmiech jakiegoś chłopaka, a dokładniej wampira.
- Co się stało? –
zapytałam, rozglądając się dookoła siebie. Dłonią chwyciłam się za głowo i
syknęłam z bólu.
- Uderzyłaś się w głowę.
Drzewo na ciebie spadło, wiesz? – zaśmiał się, widząc, że mój stan jest
poprawny – dlaczego kąpałaś się w taką pogodę? – zapytał.
- Sama nie wiem. Żyłam
pełnią życia – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wtedy ten, pokiwał z
niedowierzanie głową i westchnął rozbawiony.
- Igrasz ze śmiercią –
rzekł, by następnie zdjąć z siebie czarną bluzę i nałożyć ja na moje ramiona. Opatuliłam
się nią, bo było mi jednak już trochę chłodno.
- Dziękuję.
- Nic się nie stało.
Jestem Leo, a ty?
- Eleanor.
To nagłe wspomnienie doprowadziło mnie do furii. Wbijałam
moje paznokcie w skórę, aż zaczęła sączyć się z niej krew. W tej chwili, chciałam
zabić te cholerne demony, wytępić. Ta rasa nie miała prawa istnieć, nie wiedziałam
nawet kiedy rzuciłam się na Willy’ego. On zaskoczony, nie wiedział co zrobić,
więc po prostu się nie ruszał. Teraz widziałam w nim tylko demona, nie panowałam
nad sobą. Słyszałam krzyki Rose, ale wydawało mi się, że dobiegają one z
daleka.
- Dlaczego? Dlaczego?! – Wydarłam się – Dlaczego wy
istniejecie? Jak możecie krzywdzić niewinne istoty! Sprawia wam to przyjemność?
Podnieca was to?! – nie wiedziałam co mówię. Owszem, Willy był inny i zdawałam
sobie z tego sprawę. Mimo wszystko, reprezentował swój gatunek i nie widziałam
w nim tej dobrej osoby. To strasznie
Poczułam na swoich ramionach czyść dotyk.
- Eleanor – wypowiedział moje imię.
Jego głos, sprowadził mnie na ziemie. Od razu się ocknęłam i
puściłam mężczyznę. Wstałam z niego nie pewnie rozejrzałam się. Miny moich
towarzyszy… ich oczy były wystraszone. Blondynka w dłoni miała już wyczarowaną
kule energii, którą chciała mnie trafić. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył i
plecami dotknęłam Simona. Człowieka, który sprowadził mnie do porządku.
Ich oczy… jakby widzieli we mnie diabła.
- Ja… - wydusiłam, czując jak ciało mi mrowieje. Zamknęłam
oczy i zaczęłam biec, nie ważne gdzie. Chciałam uciec przed tym wzrokiem, jak
mogłam to zrobić?
Biegłam jakieś dwadzieścia minut, a następnie przysiadłam
pod jakimś drzewie i dałam upust łzą. Płakałam jak niemowlak, który bał się, że
go mama zostawi. Co miałam robić? Czułam się taka samotna… w mojej głowie
zrodził się obraz martwego Leo. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. Co jeśli
on już nie żył? Jeśli przez moją głupotę, już nigdy nie dane mi będzie zobaczyć
jego czułych oczu? Nie wybaczę sobie tego.
- El… - otworzyłam ze zdziwieniem oczy i ujrzałam Simona,
który kucał naprzeciw mnie i trzymał mnie za kolano, dodając mi nieświadomie
jakiejś otuchy i ciepła.
- Zostaw mnie. Zostaw mnie samą. Najlepiej wróćcie do
akademii i pozwólcie mi samej go uratować – wysyczałam, chowając twarz w nogi. Mój
mentor westchnął głęboko i przysiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i
przyciągając mnie do siebie. Oparłam się głową o jego klatkę piersiową i
trwaliśmy w takim milczeniu jakieś pół godziny. Dopiero później zabrał głos.
-Eleanor, posłuchaj mnie teraz uważnie. Bluza, którą
znaleźliśmy nie jest dowodem na to, że on nie żyje. Uważam, że mamy dużą szanse
na uratowanie go, wiesz? Nikt nie obwinia cię za to, że straciłaś panowanie nad
sobą. W końcu do twojej głowy mogło przyjść wiele złowrogich obrazów, które
odebrały ci jasność myślenia. Ważne jest to, by się nie poddawać i mieć w sobie
wolę walki. Szkolisz się na łowcę i masz ogromny potencjał. Dlatego też, nie
możesz zrezygnować. Wiara jest kluczem, do sukcesu. Jeśli jej nie posiadasz,
przegrasz, a Leo zginie. Rozumiesz? – uniosłam głowę i spojrzałam się w jego
oczy, wyraźnie zaskoczona jego słowami. W jakiś sposób do mnie przemówiły.
Kciukiem wytarł moją łzę, by następnie musnąć nim moje usta.
Mimowolnie je rozchyliłam, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Jego twarz
powoli się do mnie zbliżała, coraz bardziej czułam na sobie jego nierówny
oddech. Kiedy nasze usta w końcu się spotkały, przez moje ciało przeleciały
dziwne iskierki. W tej sekundzie, przestałam myśleć o wszystkim. Liczył się
tylko on i nasz pocałunek. Chwyciłam go za kark i włosy, by mocniej go do
siebie przyciągnąć. Opatulił mnie rękoma, jakby trzymał jakiś cenny relikt i
nie chciał, by stała mu się krzywda. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny,
a żadne z nas nie było w stanie się opanować. Delikatnie ułożył mnie na
liściach, gdzie oplotłam go nogami, a on sam dłonią przejeżdżał po moich
biodrach. Czułam dreszcze w każdym miejscu, w którym on mnie dotykał. To
uczucie było wspaniałe, czegoś takiego nigdy nie czułam. Przypomniał mi się
trening, to uczucie… zdałam sobie sprawę, że Simon wspiera w mnie w cholernie w
trudnych chwilach. Jednak do głowy wkradła mi się też nasza rozmowa, po
pierwszym pocałunku.
Olivia.
Odsunęłam się od niego jak poparzona. Obydwoje zaczęliśmy łapać
oddech.
- Simon, co my robimy? Ty masz się żenić, a ja powinnam
myśleć tylko o Leo. Powinnam pragnąć go uratować, nic więcej.
- Eleanor, ja…
- Zamknij się. Pamiętasz, co ci powiedziałam na treningu? –
podniosłam delikatnie głos. Kiwnął głową i następnie wstał, by otrzepać swoje
spodnie.
- Czas iść, bo zaraz zaczną nas szukać – zmienił temat. Spuściłam
głowę na dół i przegryzłam w bezsilności dolną wargę. Wstałam i ruszyłam za
nim, karcąc się w myślach za to zdarzenie. Nie zasługiwałam na miłość Leo…Rozdział 17
Dotarliśmy do ciemnego lasu, gdzie mało co mogliśmy
spostrzec. Nasza formacja nic się nie zmieniła, ja i Simon szukaliśmy
potencjalnego zagrożenia w ciszy. Żadne z nas nie miało odwagi podjąć tematu,
nawet o durnej pogodzie. Kiedy byliśmy sami, czuliśmy się swobodnie. Jednak w
zasięgu wzroki innych ludzi, czuliśmy się niezręczni. Nie potrafię odpowiedzieć
na pytanie, które brzmi „dlaczego?”. Sama dokładnie tego nie rozumiałam i tak
naprawdę, zrozumieć nie chciałam.
- Eleanor! – krzyk Rose sprowadził mnie na ziemię. Natychmiast
skierowałam swój wzrok w jej stronę.
- Co się stało? – zapytałam, patrząc jak dziewczyna podnosi
czarną bluzę. Rozszerzyłam oczy z zdziwienia i w jednej sekundzie znalazłam się
obok niech, trzymając rzecz w swoich dłoniach – To jego… -wyjąkałam. Leo był
tutaj, wiedziałam to. Dopiero po jakimś czasie, zorientowałam się, że na bluzie
jest dość sporo krwi – Oh nie… - ubranie mojego chłopaka samo wysunęło mi się z
rąk, a ja opadłam bezwładnie na ziemie, powstrzymując łzy.
Zacisnęłam pięści, ponieważ zaczął wzbierać się we mnie
gniew. Zaczęłam walić w ziemie, moja nadzieja na odzyskanie Leo żywego, osłabła.
Bałam się, że nie żył, bałam się. Znowu dopadły mnie wyrzuty sumienia. Gdyby
nie ja… gdyby nie, to na pewno by żył! Schowałam twarz w bluzę wampira i zdałam
sobie sprawę, jak bardzo zła jestem. Tylko ktoś taki jak ja, mógł narazić życie kogoś bliskiego. A teraz…
teraz miałam go stracić. Z moich oczu poleciała łza. Kiedy wylądowała na jego
bluzie, która pochłonięta była typowym aromatem Leo, zobaczyłam jego uśmiech…
Spacerowałam po
korytarzu cała zmarnowana. Znowu dostałam ochrzan za swoje nieodpowiedzialne
zachowanie od dyrektora! To nie była moja wina, ze ten walnięty kot, skoczył do
ich pieca. Ja go chciałam tylko wykąpać, tak jak mi kazano. A teraz wszystko
poszło na moje barki. Uważają mnie za winną śmierci pupilka głowy tego budynku.
Najwyżej kupie mu nowe puchate stworzenie i wszyscy będą szczęśliwi.
Wyjrzałam przez okno.
Deszcz padał beztrosko, nie przejmując się niczym. Krople deszczu zjeżdżały po
śliskiej szybie, ciesząc się samą chwilą. Żadne kary, żadne błahostki, żadne
rozkazy, żadne problemy ich nie dotyczyły. Robiły to, co zawsze.
Spadały na ziemię.
Ludzie raz narzekają,
raz się radują czując przyjemne krople na swej twarzy. Potrafią tańczyć bez
muzyki, nie zważając na mokre włosy czy ubrania. Deszcz, mógł pomóc zapomnieć o
złych chwilach, pozwolić cieszyć się życiem. Jednak nie zawsze jest taki dobry.
Ma niszczycielską moc, która może mniszyć wszystkie budynki i każdego pozabijać.
Gwałtownie wybiegłam z
akademii, skacząc jak małe dziecko po trawie i śmiejąc się w niebogłosy. Śpiewałam
jakieś stare piosenki, których większość mieszkańców tego miasta może już nie
pamiętać. Patrząc z takiej perspektywy,
moje pierwsze chwile tutaj, nie były takie straszne. Deszcz, wprawiał
mnie w cudowny humor.
Kątem oka spostrzegłam
jezioro. Uśmiechnęłam się przebiegle i pobiegłam w jego stronę, by następnie do
niego wskoczyć. Czułam się jak małe dziecko. Nurkowałam i wypluwałam wodę z
moich ust, udając, że robie fontannę. Małe są to rzeczy, jednak dla człowieka
bardzo ważne. Bo jeśli nie potrafimy cieszyć się błahymi rzeczami, nie będziemy
mogli cieszyć się własnym życiem.
Wtedy piorun uderzył w
drzewo. Nim udało mi się to spostrzec, poczułam straszny ból w głowie i na
chwilę straciłam przytomność. Obudziłam się na trawie, a pierwsze co ujrzałam,
to zatroskany uśmiech jakiegoś chłopaka, a dokładniej wampira.
- Co się stało? –
zapytałam, rozglądając się dookoła siebie. Dłonią chwyciłam się za głowo i
syknęłam z bólu.
- Uderzyłaś się w głowę.
Drzewo na ciebie spadło, wiesz? – zaśmiał się, widząc, że mój stan jest
poprawny – dlaczego kąpałaś się w taką pogodę? – zapytał.
- Sama nie wiem. Żyłam
pełnią życia – odpowiedziałam z szerokim uśmiechem. Wtedy ten, pokiwał z
niedowierzanie głową i westchnął rozbawiony.
- Igrasz ze śmiercią –
rzekł, by następnie zdjąć z siebie czarną bluzę i nałożyć ja na moje ramiona. Opatuliłam
się nią, bo było mi jednak już trochę chłodno.
- Dziękuję.
- Nic się nie stało.
Jestem Leo, a ty?
- Eleanor.
To nagłe wspomnienie doprowadziło mnie do furii. Wbijałam
moje paznokcie w skórę, aż zaczęła sączyć się z niej krew. W tej chwili, chciałam
zabić te cholerne demony, wytępić. Ta rasa nie miała prawa istnieć, nie wiedziałam
nawet kiedy rzuciłam się na Willy’ego. On zaskoczony, nie wiedział co zrobić,
więc po prostu się nie ruszał. Teraz widziałam w nim tylko demona, nie panowałam
nad sobą. Słyszałam krzyki Rose, ale wydawało mi się, że dobiegają one z
daleka.
- Dlaczego? Dlaczego?! – Wydarłam się – Dlaczego wy
istniejecie? Jak możecie krzywdzić niewinne istoty! Sprawia wam to przyjemność?
Podnieca was to?! – nie wiedziałam co mówię. Owszem, Willy był inny i zdawałam
sobie z tego sprawę. Mimo wszystko, reprezentował swój gatunek i nie widziałam
w nim tej dobrej osoby. To strasznie
Poczułam na swoich ramionach czyść dotyk.
- Eleanor – wypowiedział moje imię.
Jego głos, sprowadził mnie na ziemie. Od razu się ocknęłam i
puściłam mężczyznę. Wstałam z niego nie pewnie rozejrzałam się. Miny moich
towarzyszy… ich oczy były wystraszone. Blondynka w dłoni miała już wyczarowaną
kule energii, którą chciała mnie trafić. Zrobiłam dwa niepewne kroki w tył i
plecami dotknęłam Simona. Człowieka, który sprowadził mnie do porządku.
Ich oczy… jakby widzieli we mnie diabła.
- Ja… - wydusiłam, czując jak ciało mi mrowieje. Zamknęłam
oczy i zaczęłam biec, nie ważne gdzie. Chciałam uciec przed tym wzrokiem, jak
mogłam to zrobić?
Biegłam jakieś dwadzieścia minut, a następnie przysiadłam
pod jakimś drzewie i dałam upust łzą. Płakałam jak niemowlak, który bał się, że
go mama zostawi. Co miałam robić? Czułam się taka samotna… w mojej głowie
zrodził się obraz martwego Leo. To mnie jeszcze bardziej przygnębiło. Co jeśli
on już nie żył? Jeśli przez moją głupotę, już nigdy nie dane mi będzie zobaczyć
jego czułych oczu? Nie wybaczę sobie tego.
- El… - otworzyłam ze zdziwieniem oczy i ujrzałam Simona,
który kucał naprzeciw mnie i trzymał mnie za kolano, dodając mi nieświadomie
jakiejś otuchy i ciepła.
- Zostaw mnie. Zostaw mnie samą. Najlepiej wróćcie do
akademii i pozwólcie mi samej go uratować – wysyczałam, chowając twarz w nogi. Mój
mentor westchnął głęboko i przysiadł obok mnie, obejmując mnie ramieniem i
przyciągając mnie do siebie. Oparłam się głową o jego klatkę piersiową i
trwaliśmy w takim milczeniu jakieś pół godziny. Dopiero później zabrał głos.
-Eleanor, posłuchaj mnie teraz uważnie. Bluza, którą
znaleźliśmy nie jest dowodem na to, że on nie żyje. Uważam, że mamy dużą szanse
na uratowanie go, wiesz? Nikt nie obwinia cię za to, że straciłaś panowanie nad
sobą. W końcu do twojej głowy mogło przyjść wiele złowrogich obrazów, które
odebrały ci jasność myślenia. Ważne jest to, by się nie poddawać i mieć w sobie
wolę walki. Szkolisz się na łowcę i masz ogromny potencjał. Dlatego też, nie
możesz zrezygnować. Wiara jest kluczem, do sukcesu. Jeśli jej nie posiadasz,
przegrasz, a Leo zginie. Rozumiesz? – uniosłam głowę i spojrzałam się w jego
oczy, wyraźnie zaskoczona jego słowami. W jakiś sposób do mnie przemówiły.
Kciukiem wytarł moją łzę, by następnie musnąć nim moje usta.
Mimowolnie je rozchyliłam, wiedziałam, że myślimy o tym samym. Jego twarz
powoli się do mnie zbliżała, coraz bardziej czułam na sobie jego nierówny
oddech. Kiedy nasze usta w końcu się spotkały, przez moje ciało przeleciały
dziwne iskierki. W tej sekundzie, przestałam myśleć o wszystkim. Liczył się
tylko on i nasz pocałunek. Chwyciłam go za kark i włosy, by mocniej go do
siebie przyciągnąć. Opatulił mnie rękoma, jakby trzymał jakiś cenny relikt i
nie chciał, by stała mu się krzywda. Nasz pocałunek stawał się coraz bardziej namiętny,
a żadne z nas nie było w stanie się opanować. Delikatnie ułożył mnie na
liściach, gdzie oplotłam go nogami, a on sam dłonią przejeżdżał po moich
biodrach. Czułam dreszcze w każdym miejscu, w którym on mnie dotykał. To
uczucie było wspaniałe, czegoś takiego nigdy nie czułam. Przypomniał mi się
trening, to uczucie… zdałam sobie sprawę, że Simon wspiera w mnie w cholernie w
trudnych chwilach. Jednak do głowy wkradła mi się też nasza rozmowa, po
pierwszym pocałunku.
Olivia.
Odsunęłam się od niego jak poparzona. Obydwoje zaczęliśmy łapać
oddech.
- Simon, co my robimy? Ty masz się żenić, a ja powinnam
myśleć tylko o Leo. Powinnam pragnąć go uratować, nic więcej.
- Eleanor, ja…
- Zamknij się. Pamiętasz, co ci powiedziałam na treningu? –
podniosłam delikatnie głos. Kiwnął głową i następnie wstał, by otrzepać swoje
spodnie.
- Czas iść, bo zaraz zaczną nas szukać – zmienił temat. Spuściłam
głowę na dół i przegryzłam w bezsilności dolną wargę. Wstałam i ruszyłam za
nim, karcąc się w myślach za to zdarzenie. Nie zasługiwałam na miłość Leo…
Tak, brak weny dopadł moją skromną osobę. Oddaje wam więc nowy rozdział. bardzo was przepraszam. Trochę się rozpisałam tutaj, ale mam nadzieje, ze nie macie mi tego za złe.
Rozdział świetny <3 <3 <3. Cieszę sie ze wróciłaś.
OdpowiedzUsuńOczywiście, że rozdział genialny. Zastanawiałam się, co się z Tobą dzieje i bardzo cieszy mnie to, że do nas wróciłaś. :) Jednak muszę pokrytykować trochę, ponieważ byłam bardzo zła w jednym momencie. Nie chodzi o styl pisania czy 'błędy', bo wszystko jest genialne. Chodzi mi o pocałunek Simona i El! Jak?! Rozumiem, że on jest przystojny i w jakiś sposób tam ją pociąga, ale Leo... Dwa różne światy! Możesz pomyśleć, że jestem jakąś niedojrzałą osobą, ponieważ wolę 'nastolatka' od mężczyzny. Ale... Leo przemówił (że tak pozwolę sobie powiedzieć) do mnie od samego początku i skradł mi serce po prostu. Kiedy już go uratują- nie próbuj mi go nawet uśmiercić, bo Cię znajdę! xD- to niech Simon nie popsuje jego związku z El, błagam :(
OdpowiedzUsuńTakże tyle z mojej strony :) Jeszcze raz, bardzo cieszę się, że wróciłaś do nas.
Pozdrawiam i czekam na kolejny ;*
Zgadzam się :) Rozdział świetny tylko ten pocałunek El i Simona ... Czekam a więcej
UsuńKiedy nowy rozdział?;)
OdpowiedzUsuńŚwietny blog! Niecierpliwie wyczekuję następnego rozdziału :)
OdpowiedzUsuń